Choć ekologiczne pozyskiwanie energii jest teraz bardzo na „topie”, w Polsce to wciąż temat dość nowy i przez to budzący spore zainteresowanie, i dodajmy też – niemało kontrowersji.
Jak to się stało, że został Pan inżynierem? Rodzinne tradycje? Przemyślany wybór? Przypadek?
– Na pewno nie przypadek. Raczej tradycje. W dzieciństwie często jeździłem z rodzicami na narty do Zieleńca. Zwykle przejeżdżaliśmy wtedy przez Kłodzko – estakadą na obwodnicy miasta. Ten piękny most o długości 700 m nad doliną Nysy Kłodzkiej zbudował w latach 80. mój ojciec, inżynier z uprawnieniami mostowymi. Byłem z jego pracy bardzo dumny. Marzyłem, że może i ja kiedyś postawię jakąś wspaniałą konstrukcję…
Dlatego właśnie warto być inżynierem? I przekazywać ten fach z ojca na syna?
– Mam dwóch synów: 3- i 6-latka. Jeśli poczują choć raz to, co ja odczuwałem w dzieciństwie, patrząc na pracę ojca, to chyba nie wybiję im z głowy tego zawodu. Niedługo pokażę im inwestycje, które prowadziłem i nie zdziwię się, jeśli podtrzymają rodzinną tradycję. Ojciec przez 20 lat tłumaczył mi, że to nie jest łatwa praca, namawiał do spokojniejszych zajęć. Dzisiaj cieszę się, że nie skorzystałem z tych rad. Ojciec od początku zresztą wiedział o moim wyborze i nie krył zadowolenia. Jestem mu – i tak samo mojej mamie – ogromnie wdzięczny za wsparcie.
MICHAŁ PTASZYŃSKI. Magister inżynier budownictwa. Pełne uprawnienia budowlane od 2008 roku. Absolwent Politechniki Wrocławskiej – Wydziału Budownictwa Lądowego i Wodnego; specjalność: inżynieria lądowa. Praca dyplomowa pod nadzorem prof. dr. Cezarego Madryasa. Pierwsza praca po studiach: STRABAG – kilka lat przy budowie obiektów kubaturowych. Następnie, przez dwa lata: ERICSSON i udział w rozbudowie sieci telefonii komórkowej. Od trzech lat związany z saksońską Grupą WSB, która z powodzeniem inwestuje w Polsce w sektorze energii odnawialnej. Dyrektor techniczny we wrocławskiej spółce WSB Parki Wiatrowe. Pod jego nadzorem powstał pierwszy na Opolszczyźnie park wiatrowy „Lipniki” o mocy 30,75 MW – za tę realizację otrzymał wyróżnienie „Dolnośląskiego Inżyniera Roku 2011”. Kończy budowę najnowocześniejszego w Polsce, znakomicie zlokalizowanego przy autostradzie A4, parku wiatrowego „Taczalin” o mocy 45 MW w gminie Legnickie Pole.
Pana zdaniem: co w zawodzie inżyniera jest dzisiaj najważniejsze?
– To samo, co było najważniejsze sto czy tysiąc lat temu: poczucie misji i służby pięknej, potrzebnej innym ludziom idei. Nic nie dorówna satysfakcji budowniczego – inżyniera, który zostawia po sobie trwały ślad na ziemi. Oczywiście, nie wszyscy mogą – i nie wszyscy powinni – budować wieżowce, lotniska, mosty i pałace. Obojętnie jednak, co budujesz: drogę, stadion, szpital czy elektrownię wiatrową – zrób to dobrze, tak żeby nikt nie musiał po tobie poprawiać i żebyś nie zachwaścił otoczenia innym ludziom.
Dlaczego zajął się Pan akurat energią wiatrową? Po obiektach kubaturowych, po stacjach bazowych telefonii komórkowej?
– W firmie STRABAG poznałem doświadczonych inżynierów, prawdziwych „wyjadaczy” w tym fachu i wiele się od nich nauczyłem. W tym miejscu pozwolę sobie na małą „prywatę” i podziękuję mojemu ówczesnemu bezpośredniemu przełożonemu, Panu Jerzemu Nabiałkowi, pod którego surowym, ale przyjaznym nadzorem uzyskałem uprawnienia budowlane. Potem budowałem dla Ericssona stacje bazowe telefonii komórkowej, lokalizowane wysoko nad ziemią, na kominach fabrycznych i dachach budynków. Stąd już było „blisko” do wież turbin wiatrowych. Tak się złożyło, że we Wrocławiu, w którym mieszkam z rodziną, uruchomiła swoje biuro spółka WSB Neue Energien GmbH z Drezna. Niewielka, ale bardzo dynamiczna firma rodzinna. Skrót jej nazwy WSB (czyli Wiatr, Solary i Biomasa) dobrze znany jest w Niemczech, we Francji w Czechach, Rumunii i na Ukrainie. Zgłosiłem się, przedstawiłem – i przekonałem swoich przyszłych i obecnych szefów do współpracy. Pracujemy już razem trzy lata w niedużym, w sumie ok. 20-osobowym zespole, i ze świecą szukać takich Kolegów i Koleżanki, jakie znalazłem w tej firmie. W Dreźnie szybko nazwali nas „polskim wunderteamem”, bo radzimy sobie lepiej niż niemieckie czy francuskie spółki WSB.
fot. 1. Pierwszy na Opolszczyźnie park wiatrowy „Lipniki” o mocy 30,75 MW z zainstalowanymi 15 turbinami firmy REpower
O tym „wunderteamie” zaczęto mówić po sukcesie, jakim było uruchomienie parku wiatrowego „Lipniki” koło Nysy?
– Tak. Pobiliśmy tam rekordy szybkości w załatwianiu „niezałatwialnych” spraw i wyśrubowaliśmy bardzo wysoko poziom jakościowy. Gdy w listopadzie 2009 roku odkupiliśmy od hiszpańskiej Gamesy ten projekt, wielu pukało się w głowy: „przecież pozwolenie na budowę wygasa za miesiąc, po co im to? Przecież nie zdążą…” Zdążyliśmy. Wymieniliśmy hiszpańskie turbiny na niemieckie REpower, skorygowaliśmy założenia miejscowego planu, a do budowy zatrudniliśmy najlepsze firmy, od niemieckiego Alstomu-Arevy po brytyjskiego Kellera…
Wszystko – pod Pana nadzorem?
– Wcześniej kierowałem znacznie mniejszymi projektami, a budowa parku wiatrowego „Lipniki” to była inwestycja rzędu 300 mln zł. Całkowicie nowe doświadczenie i niesamowita odpowiedzialność. Musiałem pokonać wiele trudności i przełamać własne obawy. Latem 2011 roku, gdy przyłączyliśmy park „Lipniki” do sieci, byłem najszczęśliwszym z inżynierów. Dałem radę! Zdobyłem zaufanie wielu nowych partnerów i współpracowników. Dzisiaj kończę inwestycję jeszcze większą i w znacznie trudniejszym dla energii odnawialnej okresie. To będzie prawdziwe „pasowanie” na kierownika dużej budowy.
fot. 2. Nowatorskie rozwiązanie posadowienia fundamentów turbin wiatrowych na kolumnach DSM zbrojonych profilami IPE, które wykonywała firma Keller
Co, tak naprawdę, decyduje o tym „pasowaniu”?
– Porządek, ale i wyobraźnia. Efektywność, ale nie dyktatura narzuconej przez publiczny przetarg najniższej ceny. Racjonalność, ale i fantazja. Dyscyplina, ale i oddawanie inicjatywy pracownikom. Dotrzymywanie terminów, ale i pilnowanie budżetu (inżynier też musi się na nim znać). Najważniejsze jest, oczywiście, aby budowa wykonana została zgodnie z wiedzą techniczną i sztuką budowlaną. Banał? Nie, pod tym względem nic się nie zmieniło. Tak samo ważna jest atmosfera pracy w całym zespole – budownictwo to „gra zespołowa”. Jeżeli kierownik budowy i operator koparki mają taką samą motywację do pracy, to takiej inwestycji nic złego stać się nie może.
Budowa parku wiatrowego – zespołu elektrowni wiatrowych ma zapewne swoją specyfikę?
– Ma, to nie jest typowa budowa. Specjalistyczny sprzęt, małe zespoły profesjonalistów. Dla przykładu, takich dźwigów, jakie pomagają nam w montażu turbin, nie ma w Polsce. Przyjeżdżają z Niemiec i sam ich przejazd uzgodnionymi wcześniej drogami to wydarzenie dla obserwatorów. Sam montaż trwa krótko – czasami wystarczy kilkanaście godzin. To świetny materiał dla telewizji i fotoreporterów. Znacznie więcej czasu zajmuje budowa dróg dojazdowych, placów montażowych i fundamentów, ale to już nie jest tak widowiskowe…
fot. 3. Turbiny wiatrowe w częściach przyjeżdżają z Niemiec i sam ich przejazd uzgodnionymi wcześniej drogami to wydarzenie dla obserwatorów. Na specjalistycznym samochodzie łopata wirnika
Mieliście jakieś poważniejsze problemy w Lipnikach?
– Teren wokół Nysy i Otmuchowa jest pagórkowaty, wydawało się, że będzie to przeszkodą, ale poradziliśmy sobie nadspodziewanie łatwo. Duże znaczenie miał fakt, iż w tamtej okolicy jest gęsta sieć dobrych dróg. Teraz, przy autostradzie A4, koło Legnicy, gdzie budujemy park wiatrowy „Taczalin” z 22 turbinami, napotkaliśmy wody gruntowe. Firmy, które układały kable, mimo sporego doświadczenia i praktyki, musiały sporo się natrudzić, żeby zdążyć na czas. Może to zabrzmi jak żart, ale największym problemem, z jakim mierzyliśmy się w Lipnikach, był… brak zasięgu sieci telefonów komórkowych. Dzisiaj nie sposób sobie wyobrazić prowadzenia budowy bez możliwości komunikowania się przez telefon komórkowy i internet. Zastanawiam się, jak np. porozumiewali się budowniczowie katedry w Chartres, skoro nikt nie mógł wysłać maila, czy zadzwonić z komórki…
Jakie wydarzenia z czasów budowy wspomina Pan najlepiej? Najgorzej?
– Montaż turbin – to była „uczta”. Profesjonaliści, najlepszy, najnowszy sprzęt. Najgorsza była ostra zima i oczekiwanie na lepszą pogodę.
fot. 4. Sam montaż trwa krótko – czasami wystarczy kilkanaście godzin. Na zdjęciu – ostatni etap montażu, instalacja wirnika
A spotkania z nowymi technologiami? Pojawiły się takie?
– Po raz pierwszy zetknąłem się tam z szerokim zastosowaniem przez niemiecką firmę GA Energieanlagenbau Nord pługów specjalnie przystosowanych do układania kabli średniego napięcia. Technologia układania kabli w gruncie metodą płużenia jest znana i doceniana w zachodniej Europie, w Polsce takie rozwiązania ciągle jeszcze uchodzą za nowatorskiej. Najnowsze pługi są w stanie układać 3 systemy kabli SN wraz z linią światłowodową. Technologia ta pozwala również na ułożenie taśmy informacyjno – ochronnej nad systemem kablowym. Wydajność urządzenia jest olbrzymia, sięgająca 1500 m linii kablowej dziennie i to bez potrzeby rekultywacji gruntów. Stosując tradycyjną metodę, musielibyśmy wprowadzić 10 dużych koparek. Metoda płużenia znacznie oszczędza czas i koszty pracy maszyn. Istotna jest również szerokość robocza, która ogranicza się do bruzdy w gruncie oraz śladów kół zestawu, przez co zniszczenia upraw są zminimalizowane, a to oznacza korzyść dla środowiska naturalnego.
„Dolnośląski Inżynier Roku” to pierwsze tej rangi zawodowe wyróżnienie w Pana karierze?
– Jeszcze w czasie studiów na Politechnice Wrocławskiej miałem okazję poprowadzić wykład w ramach Dolnośląskiego Festiwalu Nauki. Studenci rzadko dostają taką szansę. Wcześniej przygotowałem modele mostów na potrzeby innej prezentacji, co tak spodobało się mojemu profesorowi, że zaproponował mi wystąpienie na tym festiwalu. Odebrałem to jako ogromne wyróżnienie.
W pobliżu Politechniki Wrocławskiej otwarto przed kilku laty Pasaż Grunwaldzki. Ponoć uczestniczył Pan w jego budowie?
– Tak, dzisiaj Pasaż Grunwaldzki, jedna z największych galerii handlowych we Wrocławiu, wciąż należy do ulubionych miejsc studentów Politechniki, którzy mają do niej bardzo blisko z uczelni. Z tym Pasażem, z tą budową związana jest moja własna historia. Jeszcze w trakcie studiów podjąłem pracę na tej budowie, chcąc czegoś się nauczyć, a i zarobić parę groszy. Tak się w tę budowę zaangażowałem, że nie nadążałem ze śledzeniem na bieżąco planowanych terminów obrony prac dyplomowych. Pamiętałem tylko, że mój termin miał nadejść w poniedziałek, a na weekend zarezerwowałem sobie czas na szlifowanie obrony. Tymczasem w piątek, akurat gdy nadzorowałem betonowanie płyty fundamentowej, zadzwonił do mnie kolega i zdziwiony zapytał, dlaczego nie przyszedłem na obronę pracy dyplomowej. Byłem w szoku. Okazało się, że przełożono mój termin na wcześniejszy. Dwie godziny po tym alarmie, już w garniturze i krawacie, stanąłem przed komisją. Po kolejnych dwóch godzinach zameldowałem się z powrotem u kierownika budowy. Poinformowałem go z dumą: teraz nadzór nad betonowaniem sprawuje już magister inżynier. To był niesamowity piątek. Ilekroć przejeżdżam obok Pasażu Grunwaldzkiego, wspominam tamtą przygodę…
Nie zapomniał Pan jeszcze o swoich dziecięcych marzeniach? Gdyby los łaskawie dał taką szansę, co chciałby Pan jeszcze zbudować?
– Z racji ukończonej specjalizacji w dziedzinie inżynierii miejskiej i budownictwa podziemnego „od zawsze” marzyłem o budowie tunelu pod którymś z karkonoskich szczytów lub o metrze we Wrocławiu. Temat wrocławskiego metra wydaje się dziś nawet realny, czytam coraz więcej publikacji o jego potrzebie. Dlaczego nie? Wspaniałą przygodą byłby też park wiatrowy na Morzu Bałtyckim. Może moja macierzysta firma WSB skusi się kiedyś na taką inwestycję? Na razie jednak trzymam się mocno ziemi. Ziemi Legnickiej, na której wznosimy ponad 100-metrowe wieże naszych wiatraków…
Rozmawiała: Agnieszka Cal-Hubska
Zdjęcia: Michał Ptaszyński