Komentarz dotyczący nowelizacji rozporządzenia Ministra Infrastruktury z 12 kwietnia 2002 r. w sprawie warunków technicznych, jakim powinny odpowiadać budynki i ich usytuowanie.
Minęło już pół roku od wejścia w życie trzeciej zeszłorocznej nowelizacji najistotniejszego chyba aktu wykonawczego wydanego do ustawy – Prawo budowlane, a mianowicie rozporządzenia Ministra Infrastruktury z dnia 12 kwietnia 2002 r. w sprawie warunków technicznych, jakim powinny odpowiadać budynki i ich usytuowanie.
Można więc już pokusić się o komentarz dotyczący przyjęcia tej kolejnej porcji zmian przez środowisko budowlane.
Warto chyba zacząć od powszechnej pochwały, niezwiązanej z treściami samej nowelizacji – to dobrze, że warunki techniczne dla budynków zmieniają się stosunkowo rzadko. Jak porównamy to na przykład z tempem zmian wprowadzanych w ich bazowej ustawie, czyli Prawie budowlanym, gdzie w ostatnich latach nowelizacja goni nowelizację (po cztery, pięć zmian rocznie), a w tle pozostają kolejne projekty zmian generalnych (albo umierające śmiercią naturalną, albo nawet uchwalane przez Sejm i kierowane następnie przez prezydenta do Trybunału Konstytucyjnego), to umiar w tempie zmieniania warunków technicznych dla budynków jest zjawiskiem pozytywnym.
Czy zatem w ogóle jakiekolwiek zmiany w przepisach dotyczących budynków są potrzebne? Można chyba odpowiedzieć, że tak, jeżeli zmiany te prowadzą w dobrym kierunku, co akurat w odniesieniu do omawianego rozporządzenia w ostatnich latach nie zawsze miało miejsce. A niekiedy te zmiany stają się koniecznością, wymuszoną przez wprowadzanie nowych bądź zmiany innych przepisów powiązanych w rozporządzeniem z 12 kwietnia 2002 r., tak jak w przypadku pierwszej z zeszłorocznych nowelizacji, która była konsekwencją zmian w związku z wprowadzeniem do ustawy kwestii związanych ze świadectwami efektywności energetycznej budynków.
Przyczyny, stojące za ostatnią nowelizacją z 12 marca 2009 r., są bardziej złożone.
Pierwszą z nich są sukcesywnie wprowadzane zmiany w zbiorze Polskich Norm, do którego trafia coraz więcej norm europejskich, opracowywanych przez Międzynarodową Organizację Normalizacyjną ISO i Europejski Komitet Normalizacji CEN. Efektem tych działań stała się potrzeba przeredagowania załącznika nr 1, czyli zestawu Polskich Norm, a także norm PN-IEC, czyli norm Stowarzyszenia Elektryków Polskich, do których odnoszą się przepisy rozporządzenia. Z kolei zmiany w zakresie treści załącznika nr 1 spowodowały też konieczność przeredagowania niektórych „pisanych” fragmentów rozporządzenia na te normy się powołujących.
Druga okoliczność przemawiająca za wprowadzoną nowelizacją to potrzeba dostosowania polskiej klasyfikacji ogniowej materiałów i wyrobów budowlanych (w tym przekryć dachowych) do klasyfikacji europejskich, czyli tzw. euroklas materiałów i wyrobów w zakresie reakcji na ogień (wg PN-EN 13501-1), co powinno ułatwić stosowanie przy projektowaniu i w wykonawstwie wyrobów, wyprodukowanych poza krajem i wprowadzanych do obrotu na wspólnym, europejskim rynku wyrobów budowlanych, oznakowanych symbolem CE.
Jako osoba niebędąca specjalistą z zakresu ochrony przeciwpożarowej budynków nie czuję się absolutnie upoważniony do szczegółowego omawiania tej grupy wprowadzonych do rozporządzenia zmian i mogę jedynie podzielić nadzieję, że przepisy działu VI rozporządzenia stały się przez to bardziej jednoznaczne. A często słyszany dowcip mówiący, że jeżeli trzech strażaków zaczyna dyskusję na temat wymagań w zakresie ochrony przeciwpożarowej wynikających z treści tej części rozporządzenia, to mają oni w tej materii cztery różne zdania, straci rację bytu.
Pokłosiem tej ww. części nowelizacji jest całkiem nowy załącznik do rozporządzenia, noszący nr 3, opracowany na podstawie instrukcji Instytutu Techniki Budowlanej w Warszawie „Przyporządkowanie określeniom występującym w przepisach techniczno-budowlanych klas reakcji na ogień wg PN-EN”, którego tabelki z zapisami przypominają trochę, dla laika, zapis dotyczący partyjki gry w okręty.
Ostatnia, chyba najciekawsza, grupa wprowadzonych zmian wynika z chęci poprawienia zapisów wielu fragmentów rozporządzenia, których potrzeba zmian wynikła m.in. z praktycznych doświadczeń w stosowaniu wymogów rozporządzenia w praktyce projektowania i wydawania decyzji o pozwoleniach na budowę, a nawet przyjmowaniu zgłoszeń zamiaru wykonania takich realizacji (budów i robót), które pozwolenia na budową nie wymagają.
I tu właśnie zdecydowaną większość obecnie wprowadzonych zmian należy ocenić pozytywnie.
Oczywiście nie jest możliwe w ramach krótkiego artykułu szczegółowe omówienie wszystkich modyfikacji, tym bardziej że część z nich ma charakter wyraźnie redakcyjny. Zdaniem autorów nowelizacji zapewniają one bardziej jednoznaczne rozumienie przepisu lub większą poprawność językową danego sformułowania, jak np. zmiany dotyczące definicji budynku użyteczności publicznej, nowe sformułowanie pojęcia kondygnacji, gdzie doprecyzowano, że chodzi nie o górną powierzchnię konstrukcji stropu, ale o wierzch nawierzchni podłogowej (posadzki) na tym stropie położonej, stwierdzenie (chyba oczywiste i do tej pory), że definicja wysokości budynku podana w § 6 jest wiążąca tylko na potrzeby § 8, wprowadzającego podział budynków na grupy wysokościowe, czy wręcz dopisanie ewidentnie pominiętego słowa „do” w § 19.
Bardzo słusznie zmieniono definicję poziomu terenu, „odrywając ją” niejako od głównego wejścia do budynku, co ma spore znaczenie w przypadku działek o zróżnicowanej rzeźbie terenu, przy których poprzednia definicja była oderwana od rzeczywistości.
Zmieniono także (chciałoby się rzec – wreszcie) definicje kondygnacji nadziemnej i podziemnej, usuwając nielogiczności określeń poprzednich, przy których bez trudu można było narysować kondygnację niebędącą ani kondygnacją nadziemną, ani podziemną, ani też sutereną. Obecnie proste stwierdzenie, że każda kondygnacja niespełniająca warunków kondygnacji podziemnej jest kondygnacją nadziemną, jest w pełni jednoznaczne. Złośliwie należy jednak przypomnieć, że w przeszłości definicje tych dwóch rodzajów były w omawianym rozporządzeniu równie jednoznaczne i że należałoby poszukać autora poprzednich zmian, który majstrując przy nich, na kilka lat skutecznie je zepsuł.
Zmodyfikowano także definicję terenu biologicznie czynnego (poprzednio „powierzchni terenu biologicznie czynnego”), słusznie wliczając w to pojęcie teren z nawierzchnią ziemną (także nawiezioną), a nie tylko grunt rodzimy, oraz utrzymując zasadę, że do tego terenu można wliczać zieleń na dachach (jak stosowane w Skandynawii zielone dachy) i kwietniki na tarasach, lecz nie da się wliczyć np. ustawionych doniczek, niemających oczywiście powierzchni 10 m², o której mówi omawiana definicja.
Odnośnie do możliwości interpretowania tej ostatniej definicji przypomina mi się pewna historia. Otóż w zeszłym roku zdzwonił do mnie pewien architekt, proponując napisanie opinii technicznej, w której miałem uzasadnić możliwość wliczania do pojęcia powierzchni terenu biologicznie czynnej nie tylko naturalnych trawników, ale także rosnących na nim drzew, dla których osobno wliczyłoby się obwód korony utworzonej przez ich krawędzie, wg wzoru pi er kwadrat. Ale – jak stwierdził mój rozmówca – żeby było uczciwie, odliczy się obwód pnia tego drzewa na styku z trawnikiem. Bo przecież, jak stwierdził, tu cytat: nie wynika z przepisu, że teren ten musi być jedną płaszczyzną, ba, wyraźnie może on być na różnych płaszczyznach, przecież możliwe jest doliczanie zielonych dachów czy trawników na tarasach.
Cóż, jak widać, duch św. pamięci prof. Falandysza jest ciągle żywy. Miałem nawet szczerą chęć zmierzenia się z takim wyzwaniem interpretacyjnym, lecz ostatecznie zwyciężyła zawodowa przyzwoitość – raczej nie ma szans, aby taka interpretacja została uznana za poprawną przez organ administracji architektoniczno-budowlanej przy zatwierdzaniu projektu budowlanego i wydawaniu pozwolenia na budowę, bo o to przecież w ostatecznym efekcie w całej tej rozmowie chodziło.
W znacznym stopniu przeredagowany został cały § 9 rozporządzenia, gdzie m.in. słusznie zrezygnowano z definiowania sposobu określania szerokości okien, nie jest ona bowiem w ogóle regulowana w treści przepisów, mówią one jedynie (w § 57) o minimalnej powierzchni, a w pkt. 2.1.1 załącznika nr 2 o maksymalnej powierzchni okien w stosunku do powierzchni podłogi. Brak w całym rozporządzeniu regulacji odnośnie do szerokości okien oznacza, że wg jego autorów nie ma ona znaczenia dla bezpieczeństwa użytkowania, choć w rzeczywistości niewątpliwie jednak ma, co na podstawie pewnego doświadczenia sprzed wielu lat może potwierdzić ewakuujący się przez okno sejmowego hotelu jeden z ówczesnych posłów (z tym że akurat w tym przypadku chodziło o ewakuację nie przed pożarem, lecz przed dziennikarzami). Bardzo słusznie także doprecyzowano, w ust. 3 tego paragrafu, że dołożenie do istniejącego budynku nowej izolacji termicznej nie uprawnia w żadnej mierze do wejścia z tą izolacją na teren działki należącej już do sąsiada (a takie absurdalne interpretacje poprzednio już się pojawiały).
dr inż. Jerzy Dylewski