Zaledwie 10 minut trwało wystąpienie premier Ewy Kopacz na specjalnej konferencji, na której podsumowywała pół roku swojego rządu. Mogę powiedzieć, że ponad 50 procent tego, co zadeklarowałam w exposé, zostało zrealizowane – stwierdziła pani premier. Niestety, w tych 50 procentach nie ma obiecanego Kodeksu urbanistyczno-budowlanego. A przypomnę, że na początku tego roku jego projekt miał trafić do Sejmu.
Ministerstwo Infrastruktury i Rozwoju pochwaliło się za to projektem nowelizacji ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym. Ma on rozwiązać najbardziej palące problemy urbanistyczne, m.in. zahamować proces niekontrolowanej suburbanizacji, czyli rozlewania się miast. Resort wyjaśnia, że nowe regulacje mają skłaniać gminy do niewyznaczania nowych terenów pod zabudowę, a raczej do uzupełniania istniejącej zabudowy. Co to oznacza? Np. w określonych przypadkach inwestor nie dostanie decyzji o warunkach zabudowy, bo – zdaniem autorów projektu – to właśnie WZ-etki są główną przyczyną urbanistycznego chaosu. Dzięki zmianie przepisów, inwestycje miałyby być realizowane wyłącznie na terenach do tego przygotowanych, czyli wyposażonych w infrastrukturę techniczną i społeczną (szkoły, przedszkola).
W ministerstwie liczą, że najpóźniej w czerwcu rząd skieruje ten projekt do Sejmu, zaś ten upora się z nim jeszcze w tej kadencji. To świadczy też jednak o tym, że części urbanistycznej kodeksu do tego czasu nie będzie. Budowlanej chyba zresztą też. Tymczasem, w końcówce czerwca ma wejść w życie doraźna nowelizacja Prawa budowlanego. Efekt propagandowy przed wyborami powinna spełnić, bo – przypomnę – niektórzy inwestorzy planujący budowę domu jednorodzinnego nie będą musieli uzyskiwać pozwolenia. Wystarczy, że złożą w starostwie zgłoszenie planowanej budowy wraz z projektem uwzględniającym wytyczne obowiązującego w danej gminie planu zagospodarowania przestrzennego lub decyzji o warunkach zabudowy.
Premier Ewa Kopacz nie obiecywała niczego w kwestii mieszkalnictwa, ale przez ostatnie pół roku sporo się działo. W marcu rząd zaakceptował założenia do projektu ustawy o rewitalizacji. Dzięki niej w miastach będzie można przeobrazić całe kwartały, do których obecnie strach się zapuszczać po zmroku. Instytut Rozwoju Miast ocenia, że nawet jedna piąta powierzchni naszych miast, z ok. 2,4 mln mieszkańców, zasługuje na miano „obszaru zdegradowanego”. Są to najczęściej tereny śródmiejskie, stare dzielnice mieszkaniowe, tereny poprzemysłowe. Plagą są tam bezrobocie, ubóstwo i przestępczość. Rewitalizacja tych obszarów ma je „ożywić”.
Na rozpatrzenie przez rząd czeka niemal gotowy projekt ustawy, która ma reaktywować działający w latach 1995–2009 program wspierania społecznego budownictwa czynszowego. Byłby on adresowany do tych, których nie stać na własne mieszkanie. Towarzystwa Budownictwa Społecznego (TBS) czy spółdzielnie mają budować czynszówki korzystając z preferencyjnego kredytu. Dzięki temu w dużych aglomeracjach stawki czynszu będą znacznie niższe od rynkowych, przy porównywalnym standardzie i powierzchni mieszkań.
Obu tych projektów ustaw nie ma jeszcze w Sejmie. Wciąż są jednak szanse na ich uchwalenie przed wyborami. Jeśli zaś rządowi Ewy Kopacz uda się do tego czasu przepchnąć przez parlament trzy projekty ustaw, to w podsumowaniu będę skłonny wystawić jej dobrą ocenę.
Marek Wielgo
Gazeta Wyborcza