O ile mnie pamięć nie myli, po raz pierwszy z pojęciem BIM (od ang. Building Information Modelling) zetknąłem się pięć lat temu.
Była to niewielka wzmianka w opracowaniu dotyczącym idei budownictwa zrównoważonego. Przyznaję, że dość długo traktowałem BIM jak abstrakcję. No bo jak to możliwe: zaprojektować dowolny obiekt, określić precyzyjnie termin i harmonogram jego realizacji oraz koszty, a jeszcze na dodatek przewidzieć, ile później będzie kosztowało utrzymanie. Z czasem zrozumiałem, że to nie science fiction, że dzięki współczesnym rozwiązaniom informatycznym za kilka lat planowanie i realizacja inwestycji w oparciu o BIM będą u nas w powszechnym zastosowaniu.
Oczywiście są tacy, którzy uważają, że technologia BIM to kosztowna fanaberia, na którą nie stać polskich architektów i projektantów. Zapewne dość powszechny jest też strach przed konsolidacją bardzo rozdrobnionego w naszym kraju rynku usług projektowych i wykonawczych. Jednak – na moje oko – rewolucji zapoczątkowanej przez BIM nie da się zatrzymać, a firmy projektowe i wykonawcze, które zignorują tę technologię, za kilkanaście lat nie będą miały czego szukać na rynku. Przynajmniej, jeśli chodzi o poważniejsze projekty, np. infrastrukturalne i użyteczności publicznej. Tak się już dzieje w niektórych krajach zachodnioeuropejskich, np. w Wielkiej Brytanii. I także do naszych inwestorów, najpierw komercyjnych, a potem i publicznych, dotrze, że stosowanie BIM leży w ich interesie, bo ta technologia pozwala wyeliminować ewentualne błędy w projekcie, a w konsekwencji także na etapie realizacji inwestycji. To także ułatwienia w uzyskaniu „zielonych” certyfikatów LEED czy BREEAM, które są już standardem w przypadku budynków użyteczności publicznej. Bardzo ważna z punktu widzenia inwestorów jest też możliwość szybkiego analizowania kosztów budowy i eksploatacji, co daje spore oszczędności w całym cyklu życia budynku. A ponadto zmniejszenie ryzyka przekroczenia założonego budżetu inwestycji.
Stosowanie technologii BIM zaleca krajom członkowskim Unia Europejska i nasz rząd nie ma zamiaru się od tego uchylać. Widać to w najnowszym projekcie nowelizacji Prawa zamówień publicznych. Jest w nim m.in. mowa o „wprowadzeniu możliwości wyboru kryterium kosztowego przy wykorzystaniu podejścia opartego na efektywności kosztowej, takiego jak rachunek kosztów cyklu życia”. Skomplikowane? Ministerstwo Rozwoju tłumaczy, że pojęcie rachunku kosztów cyklu życia oznacza wszystkie koszty ponoszone w trakcie cyklu życia robót budowlanych, dostaw lub usług, czyli m.in. zużycie energii, materiałów eksploatacyjnych, koszty utrzymania, demontażu i recyklingu. Takie podejście pokaże, że czasem warto więcej zapłacić za budowę, aby obniżyć koszty życia danego obiektu. Tym bardziej, że – jak się szacuje – eksploatacja i remonty stanowią 70-80% kosztów całego cyklu życia nieruchomości.
Na koniec pozwolę sobie zacytować prezesa Stowarzyszenia BIM dla polskiego Budownictwa, mgr. inż. Piotra Miecznikowskiego: „Nie musimy wyważać otwartych już drzwi, nie musimy wszystkiego na nowo tworzyć, nie musimy być ani najmądrzejsi, ani najsprytniejsi, powinniśmy tylko skorzystać z dostępnej i przetestowanej w praktyce wiedzy. Nie powinniśmy myśleć, czy, ale jak szybko wdrażać tę technologię. Nie powinniśmy się zastanawiać, jak bardzo nam to zaszkodzi, utrudni, ale jak nam ułatwi bycie konkurencyjnym, ale jak nam ułatwi skorzystanie z szans. Wiele polskich biur projektowych bierze udział w procesach BIM na wielkich europejskich inwestycjach, na razie jesteśmy traktowani jako nowo budujące się zaplecze podwykonawcze, rzemieślnicze, a dlaczego nie jako zaplecze projektowe, a dlaczego nie jako zaplecze wykonawcze znające i umiejące wykorzystać nowe technologie”. Święte słowa.
Marek Wielgo
Gazeta Wyborcza