W numerze 12/2017 „Inżyniera Budownictwa” ukazał się artykuł zatytułowany „Tytuł naukowy «mocniejszy» od praw natury”.
Autor, mgr inż. Władysław Anklewicz, odniósł się w nim bardzo krytycznie pod adresem rzeczoznawców budowlanych, którzy w ekspertyzie dotyczącej katastrofy budowlanej masztu telekomunikacyjnego o wysokości 81 m z profili aluminiowych jednoznacznie wskazali, że przyczyną tej katastrofy w okresie silnych wiatrów były rażące błędy projektowe i wykonawcze, czyli wszystkiemu winny wykonawca obiektu (który był autorem projektu, producentem masztu i wykonawcą robót). Z tekstu wynika, że dwaj rzeczoznawcy, naukowcy z tytułami dr inż. i mgr inż., opracowali ekspertyzę przeczącą prawom natury, czym się przyczynili do nieprawdopodobnych trudności dla wykonawcy obiektu, którego dotknęły decyzje administracyjne dotyczące wielu innych jego masztów. Pan Anklewicz, sam również rzeczoznawca budowlany i zarazem biegły sądowy, stanął po stronie wykonawcy i podważył ekspertyzę, przytaczając okoliczności katastrofy jakoby pominięte przez rzeczoznawców. Nie sprecyzował, w jakiej roli tu wystąpił, czy jako biegły sądowy powołany przez sąd w sprawie tej katastrofy czy też jako rzeczoznawca w imieniu wykonawcy masztu. Tematyka awarii i katastrof budowlanych oraz analiza ich przyczyn i usuwania skutków, nie mówiąc już odpowiedzialności i biegu procesów sądowych, jest zawsze pouczająca stanowi cenne źródło informacji dla projektantów i wykonawców obiektów budowlanych, w myśl reguły, że lepiej i taniej się uczyć na błędach cudzych niż własnych.
Fotolia.com
Zdaniem autora niniejszego ad vocem publikacja p. Anklewicza nie może być potraktowana jako polemiczna. Autor zachował dyskrecję co do nazwisk rzeczoznawców, miejsca katastrofy, jej daty itp., co jest zrozumiałe. Nie wykazał, na czym polegało ich błędne rozumowanie i nie podał, czy ich ustalenia zostały obalone, ale nie powstrzymał się od sformułowania pod ich adresem uwag dyskredytujących. Rodzi to pytanie o etyczny wydźwięk publikacji w tej postaci i o jej adresata. W braku możliwości porównania ustaleń ekspertyzy z zarzutami biegłego sądowego, który forsuje odmienne zdanie, czytelnik nie może w pełni wykorzystać nauki z tej katastrofy ani ocenić, kto się mylił. A szkoda.
Pan Anklewicz, stawiając autorom ekspertyzy zarzuty, pomija te fakty, na podstawie których rzeczoznawcy jednoznacznie wypowiedzieli się o winie wykonawcy, natomiast podnosi okoliczności, które nie pozwalają ocenić, że ustalenia ekspertyzy są błędne. Czy naprawdę są one bezzasadne? W zarzutach nie sprecyzował, jakim to prawom natury sprzeniewierzyli się rzeczoznawcy, ani nie wykazał, w jakiej mierze pominięte przez nich okoliczności mogłyby osłabić lub obalić wymowę tej ekspertyzy. Z tego względu tytułowy ciężki zarzut, że tytuł naukowy jest „mocniejszy” od praw natury, należy uznać za nieuzasadniony, emocjonalny raczej niż merytoryczny. Spróbujmy odnieść się do podniesionych zarzutów. Na początku autor zapewnia, że wykonawca feralnego masztu zrealizował setki podobnych i o wyższych parametrach technicznych masztów i ich stan techniczny nie budził dotychczas zastrzeżeń. Nie jest argumentem to, że dotychczas nie budził zastrzeżeń – właśnie jeden maszt to zrobił. Bezzasadne jest też ubolewanie nad konsekwencjami administracyjnymi dla wykonawcy. Wszelka działalność niesie ryzyko. Bardzo źle się stało, że ten maszt uległ zniszczeniu i spowodował straty oraz pociągnął następstwa administracyjne – ale bez poznania przyczyn awarii nie można trwać w spokoju co do bezpieczeństwa pozostałych masztów i braku zagrożenia z ich strony in spe dla zdrowia i życia osób. Potraktowanie tej awarii jako wydarzenia odosobnionego i pozostawienie setek obiektów tego samego rodzaju i tego samego wykonawcy bez zbadania przyczyn byłoby działaniem co najmniej nieodpowiedzialnym. To na pewno jest wiadome rzeczoznawcy i biegłemu sądowemu.
Autor zapewnił, że cały proces realizacji masztu przebiegał zgodnie z przepisami Prawa budowlanego, spełnione były wszystkie wymagania dotyczące dokumentacji i wykonawstwa, nadzoru, kierownictwa, odbiorów przez osoby z odpowiednim wykształceniem i uprawnieniami. To jakby kolejny dowód, że eksperci niesłusznie obciążyli wykonawcę obiektu winą za jego katastrofę, która co prawda nastąpiła w okresie silnych wiatrów (huraganu?), ale zdaniem biegłego nie była zapoczątkowana jego działaniem.
W artykule mamy kilka informacji o obiekcie: był to maszt kratowy o przekroju trójkąta równobocznego, wykonany z profili (rur) aluminiowych, zakotwiony 30 odciągami linowymi rozmieszczonymi w trzech płaszczyznach co 120°, po 10 odciągów w jednej płaszczyźnie i sile niszczącej 220 kN dla każdej liny. Jego ciężar wynosił 9 kN (900 kG, tylko tyle?). Maszt był zlokalizowany w trudno dostępnym terenie zalesionym, z dostępem (a jednak!) tylko leśną dróżką (nie był ogrodzony?). Autor nie podał, jak maszt był „ustawiony na gruncie”, jak były zakotwione odciągi, jak długo był użytkowany ani też, jakie urządzenia były zamontowane na jego szczycie.
Autor zamieścił fotografie powalonego masztu, który zachował swój prostoliniowy kształt, a ponieważ ta postać zniszczenia kontrastuje z kształtem innego masztu zniszczonego przez wiatr, więc stwierdził, że: Nie ulega wątpliwości, że powodem powalenia masztu była ingerencja osób świadomie czyniących szkodę. Na poparcie tych słów przywołał okoliczności wcześniejszego protestu mieszkańców przeciw budowie innego masztu, znacznie mniejszego. Stąd domyślny dla czytelnika wniosek, że nie można wykluczyć zamachu na maszt. Jednocześnie postawił rzeczoznawcom zarzut, jakoby nie wzięli pod uwagę niezdeformowanego kształtu masztu po katastrofie, co było wymaganiem koniecznym.
Warto odnieść się do kwestii, którą biegły sądowy nazywa zdumiewającą. Twierdzi on, że: Moment położenia masztu prawdopodobnie (wyróżnienie W.C.) nastąpił, w chwili kiedy wiatr ustał i że maszt nie położył się w kierunku działania siły wiatru – lecz prostopadle – i nie uległ praktycznie żadnym bocznym zniekształceniom. Skąd jest znana chwila upadku masztu i skąd wiadomo, w którą stronę wiał wtedy wiatr, skoro jak napisał – w chwili upadku masztu wiatr ustał. Mogło tak być albo i nie. Oddziaływanie wiatru na konstrukcje wysokie i wiotkie, a takimi są maszty, jest bardzo złożone i może prowadzić do różnych form zniszczenia. Dynamiczne działanie wiatru może wywoływać drgania w płaszczyźnie prostopadłej do jego kierunku i prowadzić do groźnego rezonansu drgań. Można oczywiście założyć, że jest „zdumiewające”, iżby maszt po upadku pod działaniem wiatru zachował postać prostoliniową bez znacznych odkształceń, podczas gdy inny został potarmoszony jak sznurek. Trudno zgodzić się z hipotezą p. Anklewicza, który przekonuje, że maszt został „podcięty” przez osobę(y) złej woli, a następnie powalony przez wiatr „prawdopodobnie” w chwili bezwietrznej.
W podpisie pod fot. 3 autor napisał, że liny nie zostały zerwane, ale zsunęły się zaciski, nie zostawiając śladów zarysowania na linach, co stanowi ewidentny dowód na rozkręcenie nakrętek na zaciskach przy kotwie, w miejscu gdzie był dostęp z zewnątrz. Nie można tego wykluczyć, ale i pewności nie ma. A czy są ślady odkręcania nakrętek, czy zaciski były poprawnie założone i nakrętki dociśnięte? W artykule nie ma informacji, ile zacisków zostało rozkręconych i czy rozluźnienie (jednego?) zacisku na jednej tylko linie wyłączyło z pracy w tej płaszczyźnie pozostałe 9 odciągów. Nie wiadomo, do czego służy informacja, że stosunek siły niszczącej 10 odciągów do ciężaru masztu wynosi 25:1, przecież maszt nie był zawieszony na odciągach. Nie ma też informacji, w którą stronę maszt runął, z tekstu wynika, że w stronę przeciwną od poluzowanego odciągu (odciągów), ale fotografie wydają się tego nie potwierdzać.
Artykuł ten przypomniał mi wydarzenie sprzed lat, gdy podczas oględzin niezbyt wysokiego stalowego masztu kratowego stwierdziłem, że tylko dwie śruby mocujące jego pasy pionowe z fundamentem były w dobrym stanie, trzecia była pozbawiona nakrętki, a czwartej brakowało. Ot, zwykłe zaniedbanie eksploatacyjne. Może i w tym przypadku nie dokonano w porę przeglądu obiektu. A jeśli to nie wiatr – jak twierdzi biegły sądowy wraz z innymi osobami z tytułami naukowymi – był przyczyną katastrofy, tylko czyjaś zła wola, to jednak p. Anklewicz nie wykazał, że wykonawca, stosując raczej typowe zaciski linowe bez zabezpieczenia nakrętek i umieszczając je być może zbyt nisko, łatwo dostępne z poziomu terenu do przypadkowego lub celowego rozkręcenia prostymi narzędziami, zadbał w wystarczającym stopniu o bezpieczeństwo masztu. A przecież bezpieczeństwo to jest rzecz absolutnie podstawowa.
Witold Ciołek
Odpowiedź na Ad vocem artykułu: Tytuł naukowy mocniejszy od praw natury
W nr. 2/2018 ukazał się artykuł Pana Witolda Ciołka, który zdecydowanie krytycznie ocenia moją publikację zawartą w nr. 12/2017 pod w/w tytułem.
Z uwagi na ważność podniesionych zarzutów, oraz problem rzetelności i etyki inżynierskiej, podejmuję próbę odpowiedzi na zawarte w artykule Pana W. Ciołka zasadnicze uwagi krytyczne.
„W zarzutach nie sprecyzowano, jakim to prawom natury sprzeniewierzyli się rzeczoznawcy, ani nie wykazano, w jakiej mierze pominięte przez nich okoliczności mogły osłabić lub obalić wymowę tej ekspertyzy.”
Odpowiedź:
Zasadnicza treść artykułu omawia, jakim prawom natury rzeczoznawcy się sprzeniewierzyli. Oczywiście piszę do osób posiadających wiedzę i doświadczenie inżynierskie.
Podstawowa niedorzeczność: krytykowana ekspertyza podaje, że maszt przewrócił się w kierunku prostopadłym do kierunku wiatru.
Czy wg Pana Ciołka nie jest to naruszenie praw natury?
W artykule opisuję: „Konstrukcja masztu była aluminiowa, całkowity ciężar masztu wynosił ok. 900 kG (9 kN), a graniczna siła niszcząca jednej liny wynosiła ok. 2200 kG (22 kN), cały maszt utrzymywany był 30 linami kotwiącymi (w trzech płaszczyznach co 120o). W kierunku powalenia obiektu pracowało 10 lin, czyli graniczna siła niszcząca wynosiła 220 kN (22 000 kG). Stosunek siły niszczącej do ciężaru masztu ustawionego na gruncie ok. 25:1.
Maszt „położył” się ściśle w jednej płaszczyźnie dziesięciu w/w lin.”
W/w fakty dają wyobrażenie, jak nieprawdopodobne musiało by zaistnieć „zjawisko” prostopadłe do kierunku wiatru działające na filigranową aluminiową konstrukcję kratową masztu o wadze 900 kg, aby nie niszcząc złącz ani żadnej z 10 lin, położyć ten maszt z taką starannością całkowicie prostolinijnie. Nie znam też takich zjawisk przyrody, aby w momencie poluzowania zacisków lin kotwiących – przy silnym wietrze maszt położyłby się tak prostolinijnie. Wiadomym jest, że wichura nie trwała długo, rozkręcenie dużej ilości zacisków musiało zająć sporo czasu (nie licząc czasu na dojście do kotew), stąd rozumowanie dyktuje sytuację, że skuteczne poluzowanie zacisków musiało nastąpić po ustaniu wiatru i w wyniku utraty kotwienia w płaszczyźnie 10 lin maszt utracił statyczność i się położył.
Nie są mi znane również zjawiska przyrody o których pisze P. Ciołek: „wiry i drgania konstrukcji”, które w trakcie wichury powalają maszt prostopadle do kierunku działania siły niszczącej – kładąc go z wyjątkową starannością prostolinijnie, nie zrywając lin kotwiących, ani nie niszcząc złącz.
Nie rozumiem również, o jakich śladach odkręcenia nakrętek pisze P. Ciołek? Nie znam badań laboratoryjnych, które by były w stanie taką czynność w tym przypadku wykryć.
Wypada zaznaczyć, że zabezpieczenie dostępu do kotew przez osoby postronne to ewidentny obowiązek użytkownika.
Nie bez znaczenia jest fakt, że przed „katastrofą” (wg danych meteorologicznych) miały miejsca wichury o większej sile wiatru, dłużej trwające, i nie wystąpiły jakiekolwiek skutki świadczące o złym stanie technicznym obiektu.
Wypada uściślić, że maszt nie był „obiektem zawieszonym”, w dostępnej literaturze technicznej brak informacji o telekomunikacyjnych masztach „zawieszonych”. Dyskusja dotyczy masztu, który ustawiony był przegubowo na fundamencie i utrzymywany w pionie 30 linami kotwiącymi. Kadrze inżynierskiej znane są tego rodzaju obiekty.
Podważana przez mnie ekspertyza nie precyzowała konkretnych, wiarogodnych zarzutów o charakterze konstrukcyjno-statycznym, precyzowała jedynie zdecydowane zarzuty, że miały miejsce zasadnicze nieprawidłowości projektowe i realizacyjne, że winą za katastrofę należy obciążyć wykonawcę.
Sporządzając opinię, sprawdziłem obliczenia statyczne, rozwiązania projektowe, przeanalizowałem wykonanie elementów wieży w zakładzie produkcyjnym, montaż, prace budowlano-montażowe i nie dopatrzyłem się nieprawidłowości obciążających wykonawcę. Oczywiście, przeanalizowałem również stan masztu po katastrofie.
W swoim artykule podaję również, że przedmiotowa „katastrofa” analizowana była szczegółowo również przez inny zespół naukowców. Należy podkreślić, że bardzo drobiazgowa analiza konstrukcyjno-statyczna wykonana przez nich nie ujawniła istotnych uchybień po stronie wykonawcy. Wniosek podobny jak w mojej ekspertyzie – przyczyna katastrofy: ingerencja osób czyniących szkodę.
Nie określiłem w artykule, czy opiniowałem zdarzenie jako biegły czy rzeczoznawca. Nie ulega wątpliwości, że opiniowałem zdarzenie jako inżynier posiadający wiedzę, doświadczenie, uprawnienia i poczucie przyzwoitości. Zaskoczony jestem, że Pan Ciołek uznał, że „stanąłem po stronie wykonawcy”. Wyjaśniam: stoję po stronie praw natury, rzetelności i etyki.
Jestem pod wrażeniem lekceważenia przez Pana Ciołka skutków krytykowanej ekspertyzy. W wyniku tego opracowania wykonawca przeżył horror, poniósł nieprawdopodobne straty, koszty, stresy, konflikty, koszmar spraw sądowych… Kwitowanie tego jako „bezzasadne ubolewanie” chyba nie wypada. Należy zdać sobie sprawę również z faktu, jakie miały miejsce straty społeczne, gospodarcze: wyłączenie z eksploatacji obiektów w dobrym stanie technicznym, demontaż obiektów istniejących, projektowanie i realizacja niezasadnych obiektów nowych. Ocena Pana Ciołka, że traktuję sprawę „emocjonalnie, nie merytorycznie” zdumiewa – Pan Ciołek nie widzi tu naruszenia podstawowych zasad współżycia społecznego. Ani jednego słowa o etyce w całym artykule, a o tym przecież dyskutujemy.
Wypada zwrócić uwagę, że stosunkowo często (jak wynika z mego doświadczenia) dokumentacja przekazywana do realizacji ma wady. Na wykonawcy spoczywa ostateczny obowiązek zrealizowania obiektu bez wad, w pełni spełniającego warunki art. 5 Pb.
W żadnym wypadku nie można traktować nieprawidłowości realizacyjnych w myśl zasady „zawsze winien wykonawca”. Pb jasno określa, kto za co odpowiada.
Nasza dyskusja dotyczy etyki inżynierskiej, niemniej musimy zdawać sobie sprawę, że w stosunku do ekspertyz, które naruszają zasady sporządzania tego rodzaju dokumentów, należy przeanalizować korzyści, jakie ta ekspertyza przyniosła autorowi. Nie wypada też abstrahować od skutków prawnych, kiedy poświadcza się nieprawdę w ważnych okolicznościach (art. 271 kk).
Reasumując, w swojej praktyce zawodowej wielokrotnie spotykałem opinie i ekspertyzy sporządzone przez osoby budzące powszechny szacunek z tytułu posiadanego tytułu naukowego czy zawodowego, a mijające się w swoich opracowaniach w rażący sposób z prawami natury, wiedzą inżynierską. Trudno oczekiwać właściwych postanowień, skoro w decyzjach sąd musi polegać na podobnych opiniach. Wiemy, że tego rodzaju okoliczności funkcjonują w wielu dziedzinach. Nie jest to zjawisko pozytywne – musimy mieć tyle determinacji, aby dbać o zwyczajną uczciwość, nie utracić poczucia szacunku do tego, co czynimy, żeby pojęcie etyka inżynierska nie była bezwartościowym sloganem.
mgr inż. Władysław Anklewicz
rzeczoznawca budowlany w specjalności konstrukcyjno-inżynieryjnej obejmującej projektowanie i wykonawstwo