Tak przynajmniej wynika z najnowszego rankingu przyjazności otoczenia gospodarczego „Doing Business” Banku Światowego.
Media rozpisywały się, że Polska awansowała z 25. na 24. miejsce. I że ten awans zawdzięczamy głównie wprowadzeniu nowego prawa restrukturyzacyjnego, które ułatwia wierzycielom dochodzenie roszczeń, przyspiesza postępowania i daje stronom większy wpływ na przebieg tych postępowań. Ponadto eksperci Banku Światowego docenili ubiegłoroczną nowelizację prawa budowlanego. W kategorii „czas potrzebny na uzyskanie pozwolenia budowlanego” nasz kraj przesunął się więc aż o sześć oczek w górę, czyli z 52. na 46. pozycję wśród 190 sklasyfikowanych krajów. Aż trudno w to uwierzyć, ale jeszcze sześć lat temu zajmowaliśmy 164. miejsce w gronie 183 państw! Gwoli ścisłości dodam, że ocena dotyczy budowy magazynu, a nie budynku mieszkalnego. W rankingu „Doing Business” najwyżej notowana w tej kategorii jest Nowa Zelandia. Załatwienie procedur budowlanych trwa tam przeciętnie zaledwie 93 dni. W Europie liderem jest Dania, którą Bank Światowy sklasyfikował na 6. miejscu. Uzyskanie pozwolenia na budowę magazynu zajmuje inwestorom średnio 64 dni. A u nas? Autorzy raportu podają, że 153. Co ciekawe, sześć lat temu ten czas był dwukrotnie dłuższy.
Ale mam wątpliwości, czy jest to efektem ograniczenia formalności. Wszak są one takie same w całym kraju, a tymczasem – jak podaje Bank Światowy – np. w Bydgoszczy procedury budowlane pochłaniają przeciętnie 143 dni, a w Krakowie – 209. Wniosek z tego jest taki, że liczy się też pokrycie miast planami zagospodarowania przestrzennego, a także sprawność urzędników.
Jak jest to ważne, może świadczyć coroczny ranking Polskiego Związku Firm Deweloperskich (PZFD), w którym przedsiębiorcy porównują m.in. czas wydania warunków zabudowy, czyli tzw. WZ-etek. Zgodnie z prawem, jeśli teren, na którym ma stanąć dom, nie jest objęty planem zagospodarowania przestrzennego, inwestor powinien dostać tego typu decyzję najpóźniej w terminie dwóch miesięcy. Niestety, to tylko teoria. W ubiegłym roku aż w 78% przypadków trwało to dłużej. Najlepiej wypadł Olsztyn, gdzie w ustawowym terminie wydano aż 80% WZ-etek. Najgorszy był pod tym względem Toruń i Katowice, gdzie PZFD nie odnotował ani jednego takiego przypadku.
Na szczęście – jak zapewniają deweloperzy – widać poprawę. Jeszcze trzy-dwa lata temu na blokowanie inwestycji przez gminnych urzędników dłużej niż przez rok skarżył się co dziesiąty inwestor, a ostatnio już „tylko” 3%. Praktyka pokazuje również, że uproszczenie procedur nie zawsze jest skuteczne. Tak jest w przypadku domów jednorodzinnych.
Od połowy ubiegłego roku – pod pewnymi warunkami – można je budować na podstawie zgłoszenia. Poprzedni rząd liczył, że z tego uproszczenia skorzysta lekko licząc ok. 40% inwestorów rocznie (czyli nawet 30 tys.). Tymczasem przyjęli je oni z dużą rezerwą, o czym może świadczyć fakt, że na budowę na zgłoszenie zdecydował się w drugim półroczu ubiegłego roku tylko co dziesiąty inwestor. Dlaczego pozostali wybrali pozwolenie na budowę? Przyczyn może być co najmniej kilka. Np. Polacy bardzo często kupują gotowy projekt domu i dopiero po pewnym czasie przychodzą im do głowy jakieś pomysły na zmiany. Budując na podstawie zgłoszenia, bardzo skomplikowaliby sobie życie, bo każde istotne odstępstwo od projektu oznacza konieczność uzyskania pozwolenia. Czyli taki inwestor wraca do punktu wyjścia, bo musi wstrzymać budowę i przygotować nowy kompletny projekt budowlany.
Wątpię, czy w tym roku nastąpił odwrót od pozwoleń na rzecz zgłoszeń. Dowiemy się jednak tego najpewniej w lutym, gdy Główny Urząd Nadzoru Budowlanego poda statystyki.
Marek Wielgo
Gazeta Wyborcza