Walka podjazdowa

10.06.2009

Pracuję w przedsiębiorstwie budowlanym od kilkunastu lat, również przy opracowywaniu ofert przetargowych na roboty budowlane. Wiele było w tym czasie „ciekawych” przepisów, choćby na przykład punktowanie terminu płatności faktur w ocenie ofert.

 

„W przeddzień” wprowadzenia przepisu o płatności za roboty budowlane w terminie maksymalnie 30-dniowym jeden z oferentów podaje termin 999 dni i wygrywa, choć jest droższy od najtańszego oferenta dużo ponad milion. Ale to było. A teraz? Na ostatnim przetargu organizowanym przez jedną z okolicznych gmin podano cenę inwestorską w wysokości powyżej 1 300 000, a jedna z obecnych miejscowych firm podała cenę powyżej 700 000 (co prawda pozostałe ceny były niewiele wyższe). Można by sądzić, że źle skalkulowano cenę inwestorską. Albo powróciły zwyczaje „zatrudniania” pracowników bez umów, niepłacenia podwykonawcom czy hurtowniom choćby tej ostatniej faktury.
 
 
 
W każdym przedsiębiorstwie budowlanym pracują członkowie Izby Inżynierów. Czy musimy we własnym gronie akceptować nieprawidłowe reguły gry? Czy nie możemy, pełniąc w końcu funkcje ważne społecznie, szanować i promować właściwe standardy zachowania i działania?
Dlaczego coraz częściej zamawiający traktują podanie obmiarów przyszłym oferentom za niekonieczne? Przecież muszą je mieć, bo jak inaczej oszacowaliby wartość inwestycji. Myślę, że wskaźnikowe szacowanie nie jest stosowane w takich przypadkach. Tak więc najczęściej dużo pracy wymaga od uczciwego oferenta rzetelne określenie wartości inwestycji. A na przetargu pojawia się oferent, który inwestycję wykona za niewiele ponad połowę określonej przez zamawiającego ceny i zostaje przez tego zamawiającego wybrany! Mogę spróbować określić przyczyny takiego stanu:
– zamawiający świadomie przeszacowuje inwestycję, a może jeszcze właściwy oferent o tym wie,
– wykonawcy z góry zakładają zastosowanie materiałów o niższej jakości (może mają na to ciche przyzwolenie),
– wykonawcy z góry zakładają, że nie zatrudnią pracowników na żadne umowy (praca na czarno, a umowy in blanco w biurku kierownika),
– wykonawcy zatrudnią podwykonawców, którym zawsze można znaleźć usterki i nie dopłacić, a może i nie zapłacić w ogóle.
Wiem, że im dłuższe pismo, tym gorzej się je czyta. To nie jest wszystko, o czym można wspomnieć w tym szerokim temacie zamówień publicznych. Myślę, że wątpliwości, które określiłam powyżej, można w prosty sposób ukrócić. Czy nikt nie ma takiej woli, abyśmy nie musieli, zamiast uczciwej konkurencji, prowadzić walki podjazdowej na cwaniaka?
 
U.W.

 

www.facebook.com

www.piib.org.pl

www.kreatorbudownictwaroku.pl

www.izbudujemy.pl

Kanał na YouTube

Profil linked.in