Tak to już u nas jest, że prace legislacyjne, które ślimaczyły się niemiłosiernie, w końcówce kadencji Sejmu zwykle nabierają tempa.
Muszę przyznać, że w błyskawicznym tempie posłom z sejmowej Komisji Infrastruktury udało się doprowadzić do nowelizacji ustawy o własności lokali, na którą czekało wiele wspólnot mieszkaniowych. Dzięki niej nie grozi im już bowiem paraliż decyzyjny. Niestety, zdarza się, że zapał, z jakim w okresie wyborczym posłowie zabierają się za uchwalanie ustaw, nie idzie w parze z ich jakością. Ba, politycy popełniają głupstwa „grając” pod publiczkę. Przykładem z budowlano-mieszkaniowego podwórka jest ostatnia nowelizacja ustawy o pomocy państwa w nabyciu pierwszego mieszkania przez młodych. Wyjaśnię, że to na jej podstawie od półtora roku kupujący nowe mieszkania mogą liczyć na budżetową dopłatę do kredytu w ramach programu „Mieszkanie dla młodych”. W założeniu miał on m.in. „pobudzać rynek mieszkaniowy i zwiększać podaż mieszkań”. I faktycznie, deweloperzy budują na potęgę ze względu na bardzo dobrą sprzedaż mieszkań. A ta – według firmy doradczej REAS – byłaby o 10-12% mniejsza, gdyby nie rządowe dofinansowanie. W ubiegłym roku wszystkie dopłaty w Warszawie, Krakowie, Poznaniu, Łodzi, Wrocławiu i Gdańsku kosztowały podatników 158,6 mln zł. Z kolei wartość sprzedanych tam mieszkań REAS ocenił na prawie 16 mld zł, z czego 1,2 mld zł stanowi VAT. Wprawdzie ta część tego podatku, którą budżet zyskał dzięki szacowanej przez REAS poprawie koniunktury, nie pokrywa w całości wydatków. Jednak dochodzą jeszcze wpływy z podatków CIT i PIT płaconych przez firmy i ich pracowników z branż pracujących na rzecz budownictwa mieszkaniowego.
A jednak zbliżające się wybory do parlamentu sprawiły, że rząd zgodził się na objęcie programem mieszkań kupowanych na rynku wtórnym. Opozycja (zwłaszcza PiS) podniosła bowiem szum, że dopłaty nie mają charakteru prospołecznego, bo są jej pozbawieni mieszkańcy większości miast, w których deweloperzy nie budują nowych mieszkań. Ta decyzja – według mnie – jest wręcz szkodliwa gospodarczo. No bo jaki sens ma pompowanie setek milionów, jeśli nie miliardów złotych, na dopłaty w miastach, w których młodzi nie mają perspektyw na stabilną i dobrze płatną pracę. Mało tego, własne mieszkanie kupione za 30-letni kredyt w takim miejscu to nic innego jak kula u nogi. Tymczasem sytuacja na rynku pracy wymaga mobilności. Z kolei np. w Warszawie, Wrocławiu czy Krakowie nie uświadczysz używanych mieszkań, których cena mieści się w przyjętym przez Sejm limicie. Gdyby to zależało ode mnie, starałbym się wygasić ten program, zamiast go uatrakcyjniać. Najwyższy czas skończyć z tego typu doraźnymi działaniami. Konieczna jest przemyślana strategia. Pieniądze lepiej przysłużyłyby się naszej gospodarce, gdyby rząd przeznaczył je np. na dopłaty mające zachęcić Polaków do oszczędzania na remont, budowę lub zakup mieszkania bądź domu. Wsparcie potrzebne jest też gminom budującym czynszówki dla niezamożnych rodzin. Dobrze więc, że rząd przygotował projekt ustawy mającej reaktywować społeczne budownictwo czynszowe. Towarzystwa Budownictwa Społecznego, spółki komunalne i spółdzielnie budowałyby mieszkania na wynajem za preferencyjny kredyt. Dzięki temu czynsz byłby w nich nawet o połowę niższy od rynkowego. Na takie mieszkania z pewnością nie zabraknie chętnych.
Marek Wielgo
Gazeta Wyborcza