Tak, tak! Szlakowego! Oczywiście nie w sensie wioślarskim – choć z wodą również był związany przez swą miłość do żeglarstwa, czym zresztą trwale zaraził swoją wnuczkę – ale z tej racji, że w ciągu całej swej działalności inżynierskiej Andrzej Orczykowski przecierał szlaki ku czemuś nowemu, pod tym zaś kątem narzucał zawsze ostre tempo pracy sobie i swojemu otoczeniu. Takim go ceniliśmy, tak utrwalił się w oczach setek podwładnych i współpracowników, a przede wszystkim w szerokim gronie kolegów oraz przyjaciół. Niestety, niedawno odszedł od nas na zawsze. Prawy człowiek, wyjątkowa osobowość, i taki z pewnością pozostanie w pamięci naszego środowiska zawodowego.
Pierwsze lata nauki Andrzeja zbiegły się z czasem wojny. Do dziś powszechniak, do którego chodził, na Drewnianej róg Solca, tuż koło elektrowni na warszawskim Powiślu, nosi ślady kul będących pozostałością niemieckiego ostrzału szkolnego budynku mieszczącego w trakcie Powstania Warszawskiego szpital powstańczy. Później, już po wojnie, szkoła średnia, matura oraz studia na Politechnice Warszawskiej, a zatem i studenckie wiece w październiku’56. W 1958 roku obronił dyplom magistra inżyniera budownictwa lądowego.
W Libii
Zaraz po dyplomie pierwsza praca. Ale jak spadać, to z wysokiego konia. Nie w byle przedsiębiorstwie zajmującym się mieszkaniówką, lecz w jedynym i niepowtarzalnym w Polsce warszawskim Przedsiębiorstwie Budownictwa Uprzemysłowionego. Było bowiem kiedyś takie na Służewcu, a jego zadaniem miała być realizacja obiektów prototypowych w technologiach naonczas nowatorskich, do czego wiedza wynoszona wówczas ze studiów raczej nie była wystarczająca. Dlatego też dobrze zapowiadającego się młodego Orczykowskiego wysłano w latach 1961–1962 za granicę na stypendium rządu francuskiego w zakresie uprzemysłowionych technik budownictwa mieszkaniowego. Dzięki temu Andrzej wziął ślub z problematyką budowlanej prefabrykacji, której najpopularniejszą postacią stała się przysłowiowa „wielka płyta”. Zwróćmy przy okazji uwagę, że w kontekście dzisiejszej polityki historycznej niewiele osób chce pamiętać, że wielka płyta nie przyszła do Polski ze wschodu, w ramach ustrojowych wymysłów technicznego socrealizmu, lecz z modernistycznego zachodu, gdzie od lat 30. rozwijało się tego rodzaju budownictwo. Już w 1934 roku powstało przecież pierwsze wielkopłytowe osiedle mieszkaniowe we francuskim Drancy.
W 1964 roku Andrzeja wysłano, w ramach CEKOP-u, do pomocy w odbudowie zniszczonej trzęsieniem ziemi libijskiej miejscowości Barca. Po powrocie, w latach 1965–1969, pracował w Ministerstwie Budownictwa i Przemysłu Materiałów Budowlanych, piastując tam stanowisko dyrektora Departamentu Współpracy z Zagranicą, a następnie szefa Departamentu Inwestycji. Jego inżynierski temperament i kwalifikacje „prefabrykatora” najlepiej jednak zostały wykorzystane w trakcie kilkuletniej (1969–1975) pracy w charakterze naczelnego inżyniera kilkunastotysięcznej organizacji Zjednoczenie Budownictwa Warszawa. Przy jego znaczącym udziale budowano wtedy największe warszawskie dzielnice mieszkaniowe, jak Bródno czy Ursynów. Kto dziś zresztą pamięta, co to była „cegła żerańska”, systemy PBU 59 i 73, WUF-T, OW-T, W-70 czy wreszcie „rama H” zastosowana w wystawowych budynkach „chemicznych” na osiedlu mieszkaniowym Służew nad Dolinką – gdzie i sam Andrzej w końcu zamieszkał – w obiektach prototypowych, realizowanych jako miejsce wdrożenia oraz prezentacji nowych rozwiązań konstrukcyjnych i materiałowych.
Czas pracy na odpowiedzialnym stanowisku w kierownictwie warszawskiej mieszkaniówki lat 70. powinien się liczyć podwójnie. Andrzej to wytrzymywał, ale w końcu zdecydował się przyjąć ofertę wyjazdu do Algierii, by tam zorganizować delegaturę Centrali Handlu Zagranicznego BUDIMEX, a następnie nią kierować. W ciągu ośmioletniej tam pracy rozwinął polski eksport budowlanych usług projektowo-konsultingowych. Doprowadził do tego, że około 1000 polskich inżynierów pracowało w algierskich przedsiębiorstwach budowlanych oraz administracji budowlanej, polskie biura projektowe tam projektowały, a nasze placówki badawczo-rozwojowe prowadziły dla algierskiej kadry budowlanej seminaria i konferencje naukowe. Dla zaprzyjaźnionych z Andrzejem przyjezdnych Polaków ekstra atrakcją było wożenie i oprowadzanie przez niego po starej Kazbie oraz Cytadeli w Algierze czy Pałacu Bejów w Konstantinie, nie mówiąc już o nadmorskim teatrze z czasów rzymskich o cudownej akustyce. Być może właśnie zafascynowanie algierskimi zabytkami i polskim udziałem w ratowaniu dla przyszłych pokoleń tych tak rzadkich dowodów starej kultury materialnej przekonały Andrzeja do późniejszego, już zawodowego poświęcenia się budowie światowej renomy polskiej szkoły konserwacji zabytków.
W latach 1984–1997 prowadził jako prezes spółki Pracownie Konserwacji Zabytków Biuro Handlu Zagranicznego. Pod jego kierownictwem prowadzone były z sukcesem prace konserwatorskie w tak znamienitych obiektach, jak zespół pałacowo-parkowy w Poczdamie, zabytkowe obiekty w Bonn, Kolonii i Berlinie, pałace w Carycynie, muzeum Puszkina i budynek GUM na Placu Czerwonym w Moskwie, kompleksy pałacowo-parkowe w Carskim Siole i Peterhofie w rejonie Sankt Petersburga, a ponadto katedra w słowackich Koszycach, pałace w Bratysławie oraz wiele obiektów zabytkowych w Wilnie, Rydze, Tallinie, Wiedniu, Zagrzebiu i innych niezliczonych miastach i miasteczkach.
Z wnuczką na nartach
Wszedłszy w wiek emerytalny Andrzej nie złożył broni. W 1998 roku wrócił do aktywnej działalności społecznej w Polskim Związku Inżynierów i Techników Budownictwa, gdzie został wybrany członkiem Zarządu Oddziału Warszawskiego, potem zaś wziął na siebie obowiązki sekretarza generalnego w Zarządzie Głównym PZITB. Z tej pozycji z całą energią wziął się z kolei za tworzenie samorządu zawodowego inżynierów budownictwa, organizował jego Mazowiecką Izbę, w ramach powołanego przez Ministra Infrastruktury Komitetu Organizacyjnego Izby Inżynierów Budownictwa współorganizował I Krajowy Zjazd, a następnie kierując Biurem Polskiej Izby Inżynierów Budownictwa skutecznie organizował struktury naszego samorządu i projektował reguły jego działania.
Andrzej Stanisław Orczykowski, syn Jadwigi i Stanisława, mąż Zofii, ojciec Tomasza, dziadek Magdy. Rocznik 1933. Za działalność zawodową i społeczną był dwukrotnie wyróżniany przez władze państwowe Orderem Polonia Restituta. Najpierw, w 1978 roku został odznaczony Krzyżem Kawalerskim, ostatnio zaś, w 2012 roku – Krzyżem Oficerskim. Nasz „Szlakowy” urodzony był pod znakiem Raka. Trudno więc się dziwić, że miał wielką wyobraźnię i był wrażliwy na piękno, że był spostrzegawczy, posiadał otwarty i chłonny umysł oraz ciekawość świata, że w dążeniu do obranego celu był cierpliwy i uparty, że pracował dokładnie i systematycznie, że preferował prace samodzielne i odpowiedzialne, że był uczuciowy i opiekuńczy, że potrafił wyczuwać myśli innych…
I takim pozostanie w naszej pamięci!
GRONO PRZYJACIÓŁ