Od pięciu lat dużo się u nas mówi o bezpieczeństwie na budowach. Ale czy dużo się w tej sprawie robi?
W 2010 r. uczestniczyłem w konferencji prasowej po podpisaniu „Deklaracji w sprawie porozumienia dla bezpieczeństwa pracy w budownictwie” przez sześciu potentatów budowlanych (później dołączyło jeszcze czterech). W „Wyborczej” przytoczyłem wówczas słowa wtedy przewodniczącego, a obecnie sekretarza generalnego Polskiego Związku Inżynierów i Techników Budownictwa Wiktora Piwkowskiego: „Już nie w dzwonek, ale w wielki dzwon musimy uderzyć, żeby przeciwdziałać temu zjawisku”. Oczywiście miał on na myśli plagę wypadków na budowach. Był to okres, w którym przedsiębiorcy budowlani robili łapanki do pracy, a efekt tego był taki, że rosła liczba wypadków, w tym tych najgorszych – śmiertelnych! Według GUS w 2009 r. na polskich budowach zginęło aż 117 robotników. Wiktorowi Piwkowskiemu marzyło się, że w Polsce będzie jak w Wielkiej Brytanii, gdzie dzięki podobnemu porozumieniu 23 największych firm budowlanych liczba wypadków śmiertelnych na budowach stopniała w ciągu dziesięciu lat o połowę (ze 105 do 53 rocznie). Tymczasem ten cel udało się nam osiągnąć w czasie o połowę krótszym. Już w 2014 r. GUS informował o 55 przypadkach śmierci na budowie. Niestety, wiele wskazuje na to, że znów trzeba zacząć bić, jeśli nie w wielki dzwon, to przynajmniej w dzwonek. 45 wypadków śmiertelnych na budowach to bilans tylko dziewięciu miesięcy ubiegłego roku. Dodam, że w analogicznym okresie 2014 r. GUS odnotował 43 takie wypadki. Obawiam się, że wraz z poprawą koniunktury, a w efekcie rosnącą liczbą budów, zaczną one zbierać coraz większe śmiertelne żniwo.
W największych firmach standardy BHP są na ogół wysokie. O wiele gorzej wygląda to w małych firmach podwykonawczych. Firma Allcon Budownictwo, która jest jednym z tegorocznych laureatów organizowanego przez Okręgowy Inspektorat Pracy w Gdańsku konkursu „Buduj Bezpiecznie”, poinformowała o przeprowadzeniu wśród swoich podwykonawców ponad 150 audytów zachowań robotników. Okazuje się, że nagminnie nie zakładają kasków, masek przeciwpyłowych, okularów czy ochronników słuchu. Co gorsza, lekceważą też oni ryzyko upadku z wysokości, np. pracując bez szelek bezpieczeństwa. Dochodzi do tego brak barierek i poręczy. Również prace w wykopie dość często prowadzone są bez zabezpieczeń przed osunięciem gruntu.
Jak przemówić budowlańcom do rozumu? Allcon Budownictwo zaleca system audytów behawioralnych BHP (tzw. audytów ABC). Polegają one na tym, że kadra nadzoru budowy w rozmowach z robotnikami uświadamia im ryzyka i skłania ich do zmiany zachowań. Podobno to skuteczniejsza metoda od kontroli i kar. Przyznam, że jakoś trudno mi sobie wyobrazić tego typu „pogadanki” na dużych budowach. A może by sięgnąć po brytyjskie rozwiązania? Kiedy zawierano porozumienia dla bezpieczeństwa w budownictwie, firmy zachwalały wprowadzony w Wielkiej Brytanii obowiązek uzyskania specjalnego certyfikatu pracownika budowlanego. Taki dokument to plastikowy kartonik z paskiem magnetycznym, w którym zapisane są informacje o kwalifikacjach pracownika. Podstawa to szkolenie i egzamin z BHP To oznaczałoby również ograniczenie szarej strefy. Ale czy przedsiębiorcom byłoby to na rękę? W Państwowej Inspekcji Pracy (PIP) można usłyszeć, że nieprawidłowości są często efektem pogoni wielu z nich za zyskiem. Dla takich firm wymogi BHP są kosztowną fanaberią. Niestety, PIP nie jest w stanie monitorować wszystkich budów, a związki zawodowe w tej branży praktycznie nie istnieją. Dlatego chyba musimy pogodzić się z tym, że wypadki będą się zdarzały. Oby w tym roku było ich jak najmniej.
Marek Wielgo
Gazeta Wyborcza