Z mgr. inż. Januszem Kubickim, dyrektorem ds. realizacji Stadionu Narodowego w Warszawie, rozmawia Mieczysław Wodzicki.
Stadion Narodowy w Warszawie to największe wyzwanie w życiu inżyniera?
Wcielałem się w różne role, na różnych budowach, w kraju i zagranicą. Byłem inżynierem budowy, kierownikiem, dyrektorem budowy, project managerem, właścicielem firmy, by na koniec znaleźć się na budowie Stadionu. Nie brakowało trudnych wyzwań, ale to chyba jest największe. Nie tylko ze względu na skalę tej budowli o kubaturze ponad 1 mln m3 z unikalnymi rozwiązaniami technicznymi. Przede wszystkim dlatego, że patrzy nam na ręce cała Warszawa i cały świat piłkarski Polski. Żyjemy na dopingu i trochę tak jak na beczce prochu.
Dlaczego?
Wie Pan, co by było, gdyby coś nie wyszło, a termin oddania „spalił się”? A moja odpowiedzialność jest szczególna, bo pełnię tu nadzór z ramienia inwestora, którym jest Skarb Państwa.
Ale to się nie zdarzy?
Zapewne. Główne roboty konstrukcyjne są już wykonane. Podniesiono linową konstrukcję dachu nad niecką Stadionu – budowla zaczyna wyglądać bajkowo. Jeszcze wysoko na linach monterzy – alpiniści przygotowują elementy pod membranę, która przykryje dach, a już inni czekają na usunięcie żurawi z placu, by zacząć układanie warstw pod murawę boiska i montaż widowni.
Janusz Kubicki w pracy; fot. Narodowe Centrum Sportu – serwis budowlany
Niech Pan powie, jak się czuje budowniczy, który widzi, że budowla – jego ukochane, a czasem kapryśne dziecko, powoli zaczyna przybierać kształty docelowe?
Zapewne tak samo jak rodzic, kiedy widzi, że jego syn powoli nabiera męskich kształtów, sypie mu się wąs i zaczyna samodzielne życie, z tym że każdy budynek czy budowla jest efektem pracy zbiorowej bardzo wielu ludzi.
Skąd takie porównanie?
Z życia inżynierskiego. Oto proszę… Jeszcze trwa montaż dachu, na dziewięciu kondygnacjach budowli o pow. całkowitej prawie 205 000 m2 prowadzone są roboty wykończeniowe i instalacyjne, m.in. w toaletach dla kibiców wykonywane są wykładziny ceramiczne ścian i podłóg. Będzie w nich prawie tysiąc miejsc dla kibiców. Trwają również roboty wykończeniowe klatek schodowych. Przystąpiono do przygotowania procedur odbiorowych instalacji przeciwpożarowych.
Jednak bliski koniec czuje się w powietrzu, chociaż do wykonania jest jeszcze mnóstwo instalacji (to jedne z najbardziej rozwiniętych systemów w kraju), aluminiowa elewacja, roboty zewnętrzne. Tylko patrzeć, gdy na wygodnych siedziskach zasiądzie 56 tys. kibiców, a potem rozlegnie się krzyk, który poszybuje w stronę Wisły i Pragi: Polska gola, Poolska goola!!!
Tak Pan to widzi?
Czuję to w kościach, ja inżynier, który zjadł zęby na budowach.
Kiedyś na budowie elektrowni w Kozienicach słyszałem podobne słowa z ust Józefa Zielińskiego, wielkiego budowniczego…
Budowniczowie – inżynierowie ulepieni są z podobnej gliny i podobnie czują.
Fot. M. Wodzicki
Czy były trudne momenty na budowie?
Największe dla mnie przeżycie nie było związane z zawodem. Musieliśmy „uwolnić” teren od kupców i straganów Jarmarku Europa. Na każdej budowie bywa podobnie. Najpierw stajemy na pustym polu, później rośnie obiekt i pojawiają się problemy. A inżynier – organizator inwestycji jest po to, by je rozwiązywać.
Na przykład jak?
Kiedy okazuje się, że projektant zaplanował posadowienie obiektu na palach i kolumnach żwirowych, a ich ilość jest rekordowa – ponad 14 tys. To na pewno rekord Polski, a nie wiem, czy nawet nie Europy. Trzeba było przygotować ich wykonanie z wyprzedzeniem w stosunku do pozostałych robót dzieląc realizację na 2 etapy.
Powstała tu też największa w Europie konstrukcja stalowo-linowa dachu o rozpiętości 280 x 250 m. Ten dach śnił się nam po nocach… Powstawał rozkładany na trybunach i na ziemi, a później przez kilkanaście dni 1200-tonowa konstrukcja powoli wędrowała do góry, by zawisnąć na 72 pylonach stalowych. Ta podwieszona konstrukcja w żadnym miejscu nie styka się z żelbetową bryłą stadionu.
Polak potrafi?
To było kiedyś takie hasło. Może wtedy było potrzebne? Dziś wprawdzie nie buduje się tyle, co w latach 70., ale robimy to też dobrze. I pokazaliśmy – nie dla bicia rekordu – że „Polak potrafi”. Stadion to superkonstrukcja, rozwiązania na najwyższym poziomie światowym. Choć powiem Panu, że dawni budowniczowie Stadionu Dziesięciolecia zaimponowali mi. Tuż po wojnie wznieśli wielki obiekt. Ukształtowali go z ziemi i ze zmielonego gruzu. Ale zbudowali też 3-wejściowe tunele na stadion na tyle solidnie, że projektant zachował je. W konstrukcji tunelu od strony ul. Zielenieckiej wycięta próbka wykazała beton B-50 (uzyskany w tamtych warunkach).
Na budowie OZOS w Olsztynie, koniec lat 60.; fot. archiwum J. Kubickiego
Czy budowlani są zawsze tak solidni i tylko dobrze mówią o swoich poprzednikach?
Z podziwem patrzyłem na prace budowniczych sprzed prawie 60 lat. Starałem się w swojej pracy być zawsze odpowiedzialnym i solidnym. Bez względu na to, czy budowałem – jako początkujący inżynier – Fabrykę Opon Samochodowych w Olsztynie, a później na różnych stanowiskach kierowniczych – obiekty przemysłowe na Warmii i Mazurach. Przez 5 lat próbowałem chleba na budowach w Czechosłowacji. Po ustrojowej transformacji, kiedy wszyscy zaczynaliśmy uczyć się kapitalizmu, budowałem w Mławie fabrykę telewizorów dla Pana Niemczyckiego. Następnie założyłem razem z kolegą firmę „Kubis Construction”. Kolega z czasem nie wytrzymał nerwowo tego, co działo się na rynku i sprzedał mi swoje udziały. Ja wojowałem aż do roku 2008. I też miałem dość.
A efekty?
Pozostawiliśmy po sobie ślad. Centralny magazyn części zamiennych Toyoty, Plaza 2000, zmodernizowany obiekt po Unitra-Cemi dla firmy TOP-2000, dwa parki magazynowe przy ul. Poleczki w stolicy – Platan Park I i II, hotel Rialto, centrum Millenium na warszawskiej Pradze, dwie stacje obsługi samochodów dla Renault i Forda… I tu ciekawostka, inwestor – Japończyk, tak był zafascynowany naszą robotą, że zarekomendował mnie Fordowi i w rezultacie bez przetargu otrzymaliśmy kontrakt.
Polak potrafi?
Niech Pan nie kpi, po prostu takie bywały realia. Jeszcze jeden dowód Panu dostarczę, by zilustrować to, w jakich żyjemy czasach. W drugiej połowie lat 90. zbudowałem przejściową siedzibę Szkoły Amerykańskiej w Wilanowie razem z salą gimnastyczną w 2 miesiące i 20 dni (uczyć się w niej miało kilkaset dzieci). Na tyle opiewał kontrakt. Teren przeznaczony pod budowę został wydzierżawiony. Do mojego wejścia na plac budowy rosła tam kapusta.
To majstersztyk czy ułańska szarża?
Czułem się niczym kamikadze. Powierzono mi tak prestiżową dla nich inwestycję, bowiem Amerykanie widzieli mnie na budowach Curtis Construction. Mimo że obiekt składał się z segmentów klatek kontenerowych, to przedsięwzięcie zdawało się niewykonalne. A szkoła, która miała być tymczasową, służy do dziś.
Zatem budowlaniec ma duszę sportowca?
Coś jest na rzeczy… Powiem, że narty fascynowały mnie od studiów na Politechnice Łódzkiej. Wtedy gruntownie „zbadałem” wzgórza za Zgierzem, gdzie po raz pierwszy założyłem deski. I mnie wciągnęło. W tym roku czasowo stać mnie tylko na weekendowe wypady do Bełchatowa (tak, tak – góry w sąsiedztwie kopalni). Drugi mój żywioł to woda. Ta pasja pochodzi z czasów mazurskich. Kiedyś w czasie studiów skończyłem kurs motorowodny. Przypomniałem sobie o tym, kiedy trafiłem do pracy w Olsztynie. Dziś przeniosłem się na Mazury. W Mikołajkach mam mieszkanie i niewielką 5-metrową łódź. Pływam w każdej wolnej chwili. A wie Pan, co dla mieszczucha znaczy wolna przestrzeń, wiatr, zapach mazurskich jezior? Można oddać za to duszę i pragnie się tu zostać na zawsze. To nie pasja, to drugie życie… Myślę, że te moje sportowe wcielenia nawzajem się uzupełniają.
Janusz Kubicki z synem, synową i wnuczkiem; fot. archiwum J. Kubickiego
Co na to rodzina?
Musiała przyjąć do wiadomości, że jestem także turystą – narciarzem i wodniakiem. Mam żonę, dwóch synów i wnuczka. Synowie nie poszli w ślady ojca. Nadzieję rozbudził we mnie 2,5-letni wnuczek, który zapałał afektem do… maszyn budowlanych, na razie na poziomie zabawek. Prosił: Dziadek, zabierz mnie na stadion. A kiedy spełniłem jego marzenie, był rozczarowany, bo maszyny są za duże i cały stadion też jest za duży. Tak widzi problem mały smyk.
A pan?
Im człowiek starszy, tym widzi więcej. Widzi swoje błędy i sukcesy. Pokornieje i mniej hardo spogląda na kolejne place budów. W końcu te wszystkie miejsca, w których zmianie się uczestniczyło, bardziej lub mniej udane obiekty przewijają się w głowie niczym rolka filmu. I człowiek dochodzi do wniosku, że to, czy jego życie było dobre, czy nie, zależy od tego, co po sobie zostawia…
Dziękuję za rozmowę.