Certyfikacja potwierdzająca działanie zgodne z zasadami zrównoważonego rozwoju.
Czy dobrze byłoby, gdyby każdy inżynier zajmujący się inwestycjami znał warunki kontraktu według wzoru FIDIC? To zaskakujące pytanie i zapewne dla wielu bez sensu. A przecież gdy wprowadzilibyśmy taki przedmiot na uczelniach technicznych, to absolwenci tych uczelni kończyliby studia z przekonaniem, że proces budowlany ma być wzorem organizacji i współpracy uczestniczących podmiotów.
To utopia, ale myślę, że większość zainteresowanych nie miałaby nic przeciwko temu, by sprawy poszły w tym kierunku. Celowo postawiłem tę kontrowersyjną tezę, chcąc napisać o czymś z pozoru zupełnie innym, a mianowicie o certyfikacji potwierdzającej działanie zgodne z zasadami zrównoważonego rozwoju. Pojęcie zrównoważonego rozwoju obecne jest w naszym ustawodawstwie przynajmniej od uchwalenia w 2003 r. ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym. Ustawa ta stawia sobie za cel kształtowanie ładu przestrzennego, biorąc za podstawę zrównoważony rozwój. Praktyka w naszym kraju jest trochę skromniejsza niż teoria, może dlatego że nasza rodzima definicja zrównoważonego rozwoju, nie bardzo wiadomo dlaczego, jest znacznie bardziej rozbudowana od tej przyjętej oficjalnie przez komisję ONZ, określającej zrównoważony rozwój jako zaspokojenie obecnych potrzeb z uwzględnieniem interesów przyszłych pokoleń.
Tak już jest w ludzkiej naturze, a Polaków w szczególności, że bardzo nie lubimy, gdy jest nam coś narzucane. Ten dekretowany w ustawach i wypowiedziach znanych polityków zrównoważony rozwój nie za bardzo stymuluje nasze społeczeństwo do działań. Spektakularnym tego przykładem są wprowadzone od 2009 r. świadectwa energetyczne. Dokument niemal powszechnie obowiązujący, a niemający oczekiwanego znaczenia, którego przygotowanie sprowadza się w wielu przypadkach do absurdu. Jaką wartość i poważanie może mieć świadectwo energetyczne, skoro dla budynku jednorodzinnego można je mieć opracowane za 38 zł?
Takich zastrzeżeń i wątpliwości nie będzie w przypadku certyfikatu LEED. Wszystko różni te dokumenty z wyjątkiem rzeczy podstawowej: celu, jaki ma być osiągnięty, tzn. zrównoważonego rozwoju. Co to jest certyfikat energetyczny, wie lepiej lub gorzej większość osób w Polsce, mających do czynienia z budynkami. Trochę gorzej jest z LEED-em. Zaczynając od rzeczy w moim przekonaniu najważniejszych, LEED to system oceny stopnia spełnienia zasad zrównoważonego rozwoju przez budynek, nienarzucony nikomu prawem, do którego każdy przystępuje dobrowolnie. To bardzo istotne, że decyzja o akcesji do dynamicznie rozwijającej się rodziny zielonych inwestorów jest efektem ekologicznej świadomości przede wszystkim inwestora, a także otoczenia społecznego jego działań. Tu nie ma przymusu prawnego, najwyżej zachęta społeczna i ekonomiczna i zgodnie z misją amerykańskiej organizacji, która go stworzyła i rozwija, ma wspierać rozwój budownictwa opłacalnego.
Fot. 1 Fabryka w Barcinie (fot. Archiwum Mapei)
Toteż zainteresowani powinni być nie tylko entuzjaści zielonego budownictwa, którzy gotowi są wprowadzać wszystko byle zielone, ale również tacy, którzy na pierwszym miejscu, a nawet wyłącznie, biorą pod uwagę rachunek ekonomiczny w swoim działaniu. LEED, a raczej statystyki dotyczące realizowanych obiektów, potwierdza tę teorię. O statystyce wprawdzie mówi się, że zawsze można za jej pomocą udowodnić wszystko, co się chce, ale nie mamy nic lepszego. A statystyki są łaskawe dla LEED. Według amerykańskich badań zielone budynki to o 1/3 mniejsze zużycie energii, jeszcze większa oszczędność wody, a oszczędności na kosztach odpadów mogą sięgać 90%. No i oczywiście zmniejszenie emisji CO2 też o ponad 1/3. Przekłada się to na konsekwencje finansowe dla inwestora w postaci ok. 10-procentowego obniżenia kosztów operacyjnych i niewiele mniejszego wzrostu wartości rynkowej, co daje prawie 7-procentowy wzrost rentowności inwestycji. Dane te nie są najnowsze, można więc przypuszczać, że w związku z obniżeniem cen rozwiązań zielonych obecne wskaźniki są jeszcze korzystniejsze. Żeby to osiągnąć, trzeba budynek zaprojektować i zbudować, tak aby spełniał pewne wymagania, co zostanie potwierdzone przyznaniem certyfikatu LEED.
LEED to skrót od angielskiej nazwy Leadership in Energy and Environmental Designi sama nazwa mówi wszystko. Zamiarem USGBC (United States Green Building Council) – organizacji, która w 1988 r. rozpoczęła pracę nad tym systemem, było stworzenie przewodnika będącego pomocą dla inwestorów, projektantów i wykonawców w praktycznej realizacji budynków, które będą przyjazne dla środowiska, ekonomiczne i będą dobrym miejscem do życia i pracy. Nie bez znaczenia było dążenie do przeciwstawienia się fałszywym i wyolbrzymionym roszczeniom organizacji ekologicznych, które wielokrotnie swą aktywnością robiły złą reklamę zielonym działaniom. Najkrócej mówiąc, działania te mają optymalizować efekty środowiskowe i ekonomiczne w budownictwie kubaturowym, bo warto od razu zaznaczyć, że LEED zajmuje się wyłącznie budynkami, ale skoro budynki zużywają w skali światowej ok. 40% materiałów i energii, 17% słodkiej wody i emitują 33% dwutlenku węgla, stają się ważnym polem, na którym można efektywnie wprowadzać oszczędności.
Fot. 2 Dom studencki w Dallas (Teksas), który otrzymał certyfikat LEED na platynowym poziomie
Fot. Wikipedia
Podobnych do LEED systemów certyfikacji funkcjonuje na świecie kilka. Ten wyróżnia się jednak dużą dynamiką rozwoju i zasięgiem. System opracowano w USA i dla USA, ale obecnie ponad 30% certyfikacji prowadzi się poza Stanami Zjednoczonymi. O dynamice rozwoju niech świadczy fakt, że codziennie nawet kilkadziesiąt obiektów otrzymuje certyfikat w którejś z kategorii. W zależności jaki obiekt chcemy poddać certyfikacji, wybieramy odpowiednią kategorię. Obecnie do wyboru jest kilkanaście kategorii, spośród których pięć można określić jako podstawowe. Z tych pięciu aż cztery kategorie są obecne w Polsce. Dotychczas 15 obiektom w naszym kraju udało się zdobyć certyfikat – najliczniej reprezentowana jest kategoria Core and Shell (7 obiektów), za nią jest kategoria New Construction (4 obiekty). Nie jest to imponujący wynik, jeśli porównamy go z liczbą blisko 42 tys. komercyjnych obiektów posiadających certyfikat LEED na świecie. Wszystkich obiektów certyfikowanych jest ponad 36 tys., większość tych budynków znajduje się w USA. Nic dziwnego, bo system jest amerykański, ale chyba głównym powodem jest podejście do certyfikacji w Stanach Zjednoczonych. Posiadanie budynku, który zasłużył na certyfikat, to prestiż i zainteresowani są tym nie tylko deweloperzy budujący na wynajem, ale również w nie mniejszym stopniu właściciele domów jednorodzinnych. Odzwierciedleniem tego są kolejne statystyki, z których wynika, że domy z certyfikatem charakteryzują się większym o 4% zainteresowaniem, przy 3-procentowym wzroście cen wynajmu.
Proces certyfikacji sam w sobie wymaga dodatkowego wysiłku praktycznie od wszystkich uczestników tego procesu oraz na każdym jego etapie. Podstawowe informacje o nim przydają się też wszystkim uczestnikom. Na początku inwestorowi, by mógł podjąć decyzję o przystąpieniu i żeby decyzja ta była w pełni świadoma, a później w trakcie wdrażania, aby mógł sprawować kontrolę nad wynikami, a jego oczekiwania w stosunku do pozostałych uczestników procesu były racjonalne. Dobrze, jeżeli zespół projektowy również posiada znajomość wymagań, bo wtedy nie będzie zdany wyłącznie na pomoc ze strony dedykowanego zespołu certyfikacji i jego działania, bez wątpienia, będą bardziej ukierunkowane, a przez to lepiej zorganizowane. Przecież proces LEED to, jak sama nazwa wskazuje, sposób podejścia do procesu projektowania. Należy jednak mocno podkreślić, że LEED nie kończy się na projektowaniu. Najlepszy projekt nie uzyska certyfikatu, bo oceniane jest jego wdrożenie, osiągnięty rezultat w postaci wybudowanego i funkcjonującego obiektu. Nie mniejsze zainteresowanie niż decyzją o lokalizacji obiektu i rozwiązaniami projektowymi LEED przykłada do procesu budowlanego. Znalazło to odzwierciedlenie w podziale wymagań – „credits” na projektowe i realizacyjne. Pierwsze możemy spełnić jeszcze przed rozpoczęciem wykonywania robót, drugie dopiero po ich zakończeniu. Tak czy inaczej, certyfikat otrzymamy dopiero po przeprowadzeniu odbioru i rozpoczęciu użytkowania, bo oceniane są nie intencje, lecz ich realizacja. Choć dobre chęci też mogą być zauważone. W związku z tym w kategorii Core and Shell przewidziano coś takiego jak precertyfikacja.
Fot. 3 Kompleks biurowy Green Towers we Wrocławiu, pierwszy w Polsce obiekt, który ma certyfikat środowiskowy LEED na platynowym poziomie
Fot. Skanska Property Poland
Budynek budynkowi nierówny, także z punktu widzenia zieloności. Te najbardziej zielone otrzymują w procesie oceny co najmniej 80 punktów na 110 możliwych i wtedy są nagrodzone certyfikatem najwyższym – platynowym. Trochę mniej zielone mają szanse na certyfikat złoty (od 60 punktów), jeszcze mniej na srebrny (powyżej 50 punktów), a te budynki, które otrzymały między 40 a 49 pkt będą po prostu certyfikowane. Nie przekreśli to ich szans w przyszłości na lepszy wynik – gdy wprowadzone zostaną kolejne zielone rozwiązania, można będzie przeprowadzić uzupełniającą certyfikację w kategorii Existing Buldings, Operations and Maintenance.
Skuteczny proces certyfikacji wymaga zaangażowania również wykonawcy, ponieważ oceniany jest też sposób realizacji robót, szczególnie gospodarka odpadami. Od wykonawcy najczęściej zależy dobór konkretnych materiałów spełniających kryteria zieloności lub nie. Niezależnie od tego, czy projekt aspiruje do platynowego czy tylko do zwykłego certyfikatu, każdy musi spełnić te same podstawowe wymagania, tak zwane kredyty obligatoryjne. Wymagania te muszą być bezwzględnie spełnione, żeby móc marzyć o zdobyciu certyfikatu, niezależnie od jego poziomu.
Certyfikację może przeprowadzić każdy, wystarczy się tego nauczyć. Wprawdzie za aktywny udział osoby legitymującej się tytułem AP (Accredited Professional) otrzymuje się jeden punkt, ale żaden członek zespołu nie musi mieć tytułu AP. Od niedawna warunkiem uzyskania takiego tytułu, oprócz zdania egzaminu potwierdzającego znajomość zasad LEED, jest posiadanie doświadczenia w postaci uczestnictwa w procesie certyfikowania zakończonego przyznaniem certyfikatu. I to niewątpliwie słuszny kierunek, bo wcześniejsze praktyczne kontakty z certyfikacją bardzo pomagają w skutecznym działaniu. Dzięki nim poznajemy specyfikę kontaktu z GBCI (instytucji oceniającej) i niuanse LEED-owskiego podejścia do zrównoważonego rozwoju. Jest to bowiem system opracowany w Ameryce i z myślą o amerykańskim budownictwie i wiele elementów może być dla nas, w Polsce, zaskoczeniem. Choćby amerykański system miar tak różny od SI, do którego przywykliśmy, tak iż trudno nam sobie wyobrazić, że możemy stosować zupełnie inne jednostki, no i obowiązkowy język angielski we wszystkich dokumentach, także tych towarzyszących certyfikacji, nie tylko w formularzach aplikacyjnych.
Wymagania, które powinien spełniać budynek, mają różny charakter i stopień trudności. Znajomość wymagań i doświadczenie pozwalają wybrać optymalną ścieżkę i osiągnąć najwyższy certyfikat za najniższą cenę. Wymagania podzielone są na siedem rozdziałów: zrównoważone lokalizacje, oszczędność wody, energia i atmosfera, materiały i zasoby, jakość środowiska i innowacyjność, priorytety regionalne. Jak widać, jest to dużo szersze podejście niż nacisk na racjonalną gospodarkę energią, na czym zaczęliśmy się skupiać w naszym kraju. Nie znaczy to wcale, że aby spełnić wymagania przedstawione w innych rozdziałach, trzeba będzie robić rewolucję i przekraczać znacznie standardy polskiego budownictwa. W wielu wypadkach nie są one wcale niższe i to niewątpliwie jest dobra wiadomość dla potencjalnych inwestorów zainteresowanych LEED-em. Trzeba tylko podjąć decyzję, by później móc bez kompleksów mówić, że obiekty w Polsce są porównywalne z najlepszymi na świecie. Będzie to powszechniejsze, gdy takie przedmioty, jak certyfikacja zrównoważonego rozwoju, czy to według LEED czy BREEAM (opracowany przez BRE, Building Research Establishment), czy naszego krajowego systemu, oby powstał, będą przedmiotem nauczania w szkołach.
Leszek Bochen
SIDiR