Nawiązując do artykułu zamieszczonego w „Inżynierze budownictwa” nr 1 z 2009 r. pod tytułem „Uciążliwe błędy w projektowaniu budynków mieszkalnych”, pozwalam sobie na kilka słów refleksji i komentarz.
Zamieszczone w artykule zdjęcie zostało wykonane najprawdopodobniej fragmentowi budynku wykonanego w latach 60–70; świadczą o tym ceglane podciągi i skorodowane elementy stalowe. Ubytki i zacieki na płycie balkonu/tarasu nie powstały z dnia na dzień, jest to efekt długoletniego braku przeglądów technicznych oraz zaniedbywania bieżących napraw eksploatacyjnych, a nie złego zaprojektowania. W tamtych latach sposoby wykonywania i projektowania hydroizolacji płyt balkonowych były zupełnie inne.
Jednak nasuwa się pytanie, gdzie ewentualne przeglądy techniczne roczne czy pięcioletnie, kto je sporządzał i podpisywał, gdzie zalecenia dla właściciela budynku dotyczące poprawy estetyki?
Autor artykułu nawiązuje także do art. 5 ust. 1 pkt 1 Pb, ale tenże artykuł mówi: Obiekt budowlany wraz ze związanymi z nim urządzeniami budowlanymi należy, biorąc pod uwagę przewidziany okres użytkowania, projektować i budować w sposób określony w przepisach, w tym techniczno-budowlanych, oraz zgodnie z zasadami wiedzy technicznej (…). Natomiast art. 5 ust. 2 Pb mówi: Obiekt budowlany należy użytkować w sposób zgodny z jego przeznaczeniem (…) oraz utrzymywać w należytym stanie technicznym i estetycznym, nie dopuszczając do nadmiernego pogarszania jego właściwości użytkowych i sprawności technicznej (…).
Za zaniedbania wykonawcze i użytkowe nie może ponosić odpowiedzialność tylko projektant, ale wszyscy uczestnicy procesu budowlanego. Za nieprawidłowości Autor artykułu obciąża projektantów i małe biura projektów. Owszem, są małe i duże biura projektów, ale nie ma reguły, które z nich mogą popełnić większe czy mniejsze błędy. To samo dotyczy małych i dużych firm budowlanych. Skala błędu może być bardzo duża.
Zarzuca się biurom projektów, że zatrudniają młodych ludzi, a czy na budowach ich nie ma? Muszą się gdzieś nauczyć tego „naszego budowania”; a czy Autor artykułu nie był kiedyś młodym adeptem sztuki budowlanej?
Autor artykułu pisze: Zdarza się również, że funkcję weryfikatora pełni inżynier z dopiero co otrzymanymi uprawnieniami, ale przecież uprawnienia nadawane są po odbyciu stosownej praktyki i zdaniu egzaminu, i tylko taka osoba, bez względu na wiek, może sprawdzać opracowania projektowe. Niedouczenie przyszłych inżynierów przez politechniki nie do końca jest winą studentów. Zasadniczy wpływ mają programy nauczania.
Zapewne Autor artykułu, tak jak i ja, przerabiał na studiach zakres fizyki budowli. Potwierdzam fakt za małej ilości godzin zajęć z tego tematu. Studiowanie nie kończy się jednak na wykładach, potrzeba także dużo samokształcenia. Obecnie pełnię także funkcję inspektora nadzoru inwestorskiego. Przed przystąpieniem do realizacji zapoznaję się dokładnie z dokumentacją i na tym etapie staram się wyjaśnić wątpliwości czy niejasności projektowe. Takie podejście polecam też Autorowi, bo z treści artykułu wnioskuję (być może się mylę), że bazuje on tylko na rozwiązaniach projektowych, dobrych czy wątpliwych, nie biorąc pod uwagę swoich doświadczeń. Wszystko, co złe według niego tkwi w projekcie, a gdzie wykonawstwo Panie inspektorze nadzoru inwestorskiego? Przecież to Pan reprezentuje inwestora na budowie, to inspektor podejmuje stosowne decyzje i wydaje polecenia, przecież to Pan dokonuje odbiorów robót potwierdzając ich prawidłowość i poprawność wykonania.
Po części jako uczestnik procesu budowlanego, także i inspektor nadzoru ma wpływ na prawidłowość rozwiązań technicznych, a w późniejszym etapie na wygląd (…) naszych miast i osiedli oraz wpływa na obniżenie standardów życia ich mieszkańców (…).
Autor za wszystkie niedociągnięcia wini architekta, a tak niestety nie jest. Są przecież różne specjalności i nie można podciągać wszystkiego, co wiąże się z projektem, tylko pod specjalność architektoniczną.
Sądzę, jak i Autor artykułu, (…) że problem istnieje, jest to bylejakość tych widocznych i bardzo dokuczliwych, niewłaściwie zaprojektowanych (…) i tu dodaję: niewłaściwie wykonanych elementów. Jest to stwierdzenie gorzkie, ale niestety prawdziwe. Chciałbym odnieść się do tej goryczy, ale ze strony już nie projektowej, lecz wykonawczej. Z obserwacji moich wynika, iż na rynku działa bardzo dużo firm pseudobudowlanych, które nie zatrudniają osób mogących wykonywać samodzielne funkcje techniczne, bo i po co. Inwestor przecież zapewnia kierownika budowy czy robót oraz inspektora nadzoru, jeżeli jest to wymagane.
I tu zaczynają się dziać różne rzeczy. Inwestor podpisuje umowę z wykonawcą, wykonawca nie zatrudnia personelu nadzorującego, bo to leży po stronie inwestora, inwestor też często zleca podwykonawcom prace typu: wykonanie ścianek działowych, tynki, podłoża pod posadzki, elewacje itd. Między inwestorem a wykonawcą/podwykonawcą jest kierownik budowy i inspektor nadzoru, którzy de facto rządzą pracownikami, z którymi nie mają żadnych umów, bo są one zawierane pomiędzy inwestorem a wykonawcą; nie mają żadnego wpływu na przepisy z zakresu BHP, zaplecze, odzież roboczą, sprzęt i narzędzia, bo to wszystko leży po stronie wykonawcy. Wykonawca na budowie to właściciel firmy, najczęściej niemający żadnego pojęcia o procesie budowlanym.
Kiedyś by móc prowadzić działalność gospodarczą w zakresie usług budowlanych, trzeba było mieć stosowne wykształcenie lub być minimum czeladnikiem czy mistrzem w danym zawodzie oraz być zarejestrowanym w cechu rzemiosł itd. Dziś, aby zarejestrować działalność gospodarczą, wystarczają tylko chęci i pieniądze. Może to zrobić kucharz, cukiernik, rolnik, kolejarz; nazwać firmę deweloperską lub usługową, świadczącą usługi budowlane od A do Z, sam natomiast zostaje szefem bądź prezesem i zaczyna się budowanie, bo kierownika czy inspektora to sobie można znaleźć.
inż. arch. Janusz Wymiatał
Fot. Adam Walanus