Co miesiąc każda z izb okręgowych przedstawiać nam będzie jednego ze swych członków. Sama wybierze oraz zadecyduje, kogo, jak i dlaczego warto pokazać. Nie będzie to tzw. osoba funkcyjna, będzie to członek samorządu zawodowego, który zdaniem swoich kolegów zasługuje na ogólnopolską prezentację. Rozpoczyna Pomorska OIIB.
Z inż. Piotrem Żewierżejewem z Gdańska, zatrudnionym w deweloperskiej firmie Invest Komfort S.A., rozmawia Wanda Burakowska.
Należy Pan do pokolenia inżynierów, którzy kształcili się w poprzednim ustroju, a pracę zawodową podjęli już w warunkach wolnej konkurencji rynkowej. Jak to wpłynęło na Pańską ścieżkę zawodową?
Po maturze wybrałem kierunek studiów, który dawał nadzieję na pracę wymykającą się spod słabnącej kontroli wszechwładnej partii. Definitywna zmiana ustroju w czasie, gdy otrzymywałem dyplom inżyniera, dała nowe możliwości. Powstawało wiele nowych prywatnych przedsiębiorstw. Otworzyliśmy się na świat. Przyjąłem to jako dar losu. Mój dziadek i ojciec byli inżynierami (nie budownictwa) i wiem, zarówno z autopsji, jak i z opowiadań, ile mieli w życiu zawodowym różnych perturbacji, pracując w państwowych przedsiębiorstwach, w gospodarce, która rozwiązywała problemy nigdzie indziej nie znane.
Czy skorzystał Pan z możliwości pracy zagranicą?
Pod koniec studiów ożeniłem się. Znalazłem w rodzinnym Trójmieście pracę, która mi odpowiadała i nie czułem potrzeby wyjeżdżania z kraju, chociaż była taka możliwość. Zarobki nigdy nie były dla mnie priorytetem, a ciekawej pracy i możliwości poszerzania swoich umiejętności nie brakowało i nie brakuje w kraju. Należy liczyć wszystkie koszty, również te niematerialne. Rozłąki z rodziną nie da się zrekompensować żadną kwotą funtów brytyjskich czy marek niemieckich.
Na studiach kształcono nas rzetelnie. Mamy dostęp do literatury. Możemy jeździć na światowe wystawy. Teraz np. wybieram się na targi budowlane do Monachium. Przyznam się, że niejednokrotnie jestem wręcz zawstydzony brakiem wiary naszych inżynierów w swoje możliwości. Byłem przez 3,5 roku kierownikiem projektu Sea Towers w Gdyni, najwyższego w Polsce budynku mieszkalnego, budowanego przez rodzimą firmę Invest Komfort S.A. z wyłącznie polskim kapitałem. Koledzy po fachu zadawali mi wielokrotnie pytania – czy damy radę? Czy nie boimy się takiego przedsięwzięcia? Czy mamy wystarczające środki techniczne? Nie brakowało również sensacyjnych plotek o awariach na budowie, wstrzymaniu jej, osiadaniu budynku. Nic nie podlegało prawdzie. Czuło się brak wiary w umiejętności polskich wykonawców i możliwości polskiego inwestora. Porównywałem przebieg naszej budowy z tym, jak wznoszono wysokościowce w Dubaju. Pod względem inżynierskim było to samo. Dzisiaj mamy przecież dostęp do światowego sprzętu budowlanego, materiałów i technologii.
Rodzina Żewierżejewów na nartach (2008 r.) – od lewej: Piotr (ojciec), Antek, Aleksander, Agnieszka, Ania i Elżbieta (mama)
Fot. archiwum Piotra Żewierżejewa
Sea Towers było inżynierską przygodą?
Przede wszystkim było to zupełnie coś nowego w mojej dotychczasowej praktyce. Dodatkowo rozpoczynałem tę inwestycję tuż po zakończeniu chemioterapii. Takiego budynku mieszkaniowego nikt jeszcze w kraju nie budował. Nikt też nie wznosił o takich gabarytach obiektu na terenie wydartym morzu. Fascynują mnie nowe zadania i różnorodność rozwiązań. Z tej pracy miałem najzwyczajniej radość, choć była trudna i odpowiedzialna. Jednorazowo na dwu wieżach pracowało 400 osób z różnych firm. Dumny jestem, że nie mieliśmy na budowie wypadków przy pracy. Stworzenie bezpiecznych warunków na budowie nie jest bezkosztowe. W Sea Towers było to kilka procent wartości całej inwestycji. Przy okazji pochwalę się – na budowach, które dotychczas prowadziłem, najpoważniejszym urazem było niegroźne skaleczenie ręki przez pracownika – choć mam świadomość, że jest to zasługą rzetelnego podejścia do zasad BHP jak i opieki Opatrzności Bożej.
Sea Towers w budowie, 2007 r.
Fot. Andrzej Jamiołkowski
Sea Towers było wyjątkowym zadaniem, ale od początku pracy buduje Pan kolejne mieszkania i od kilkunastu lat dla tego samego dewelopera. Czy to nie jest zawodowa monotonia?
Zaczynałem pracę przy zamykaniu budowy spółdzielczego osiedla ASM w Gdańsku Osowej, które jak na tamte czasy (koniec lat 80.) należało do innowacyjnych, choć pod względem materiałów i wykonawstwa od dzisiejszych standardów dzieli je przepaść. Nota bene na tym osiedlu kupiłem mieszkanie, które z czasem poszerzyłem o sąsiadujące, przystosowałem do potrzeb naszej rodziny i mieszkamy w nim dotychczas. W moim mieszkaniu jeden ze stropów wykonywanych przez firmę, która na szczęście już nie istnieje, został wybudowany z odchyłką 12 od poziomu na odległości 8 m. Chyba wtedy, na starcie zawodowym zrozumiałem, że mieszkania trzeba budować porządnie, pod potrzeby konkretnego użytkownika, że nie może to być sztampa.
W 1996 roku uzyskałem uprawnienia budowlane i otrzymałem samodzielną funkcję kierownika projektu przy realizacji luksusowego budynku mieszkalnego w Gdyni Orłowie przy ul. Spacerowej. Tam praca inżynierska łączyła się z menadżerską, współpracowałem po raz pierwszy z konstruktorem i projektantem. Miałem satysfakcję z pierwszej samodzielnej pracy.
Osiedla mieszkaniowe, które buduję od kilkunastu lat dla firmy Invest Komfort S.A. są zróżnicowane. Każde z nich ma swój własny charakter. Dzięki temu w zwykłej pracy inżynierskiej jest zawsze coś nowego i interesującego. Teraz np. jestem kierownikiem projektu osiedla Nadmorski Dwór w Gdańsku, które sąsiaduje z Nadmorskim Parkiem Krajobrazowym. Mamy do dyspozycji 4 hektary, na których musi pozostać każde stare drzewo i zostanie zbudowana sztuczna rzeka. Lokatorzy ostatnich kondygnacji będą mogli wchodzić na własny taras na dachu bezpośrednio z balkonów, by cieszyć się widokiem morza.
Bateria helska, 2010 r.
Fot. archiwum Piotra Żewierżejewa
Zawód inżyniera jest twórczy. Czy ma Pan szansę na realizację własnych pomysłów pracując dla dewelopera?
Mam to szczęście, że trafiłem na ludzi, którzy w architekturze widzą walory użytkowe i estetyczne, chcą budować to, co ich wyróżni, co stanowi pewne wyzwanie. Budowaliśmy np. dom mieszkalny w Sopocie przy ul. Chrobrego, gdzie trzeba było grunt odwodnić i w tym celu wykonać szczelną ścianę metodą statycznego wciskania, by nie uszkodzić wibracją starej zabudowy. Budynek był posadowiony 2 m poniżej wody gruntowej, a powierzchnia płyty fundamentowej wynosiła 2,5 tys. m². Jako kierownik projektu mam dużą satysfakcję z tej realizacji. Mógłbym długo jeszcze mówić o niekonwencjonalnych rozwiązaniach w innych kompleksach mieszkaniowych. Niektóre z pomysłów są efektem naszych przemyśleń w trakcie budowy, jeżeli proponowane rozwiązania poprawiają jakość, podnoszą komfort budynku i nie mają większego wpływu na koszty, to są wprowadzane. Zawsze chciałem robić coś, co będzie dobrze służyć ludziom. Mam zawód, który wykonuję z zamiłowaniem, mimo że nie wywodzę się z rodziny budowlanej. Chociaż… mój pra-pra-pradziadek ze strony babci budował carskie koleje.
Buduje Pan wiele pięknych domów. Czy w przyszłości zbuduje Pan coś dla siebie?
Mam czwórkę dzieci: dwie córki licealistki – Anię i Agnieszkę oraz dwóch synów – Aleksandra i Antoniego w wieku 14 i 12 lat. Najstarsza wkrótce będzie pełnoletnia. Obecne mieszkanie jest na tyle wygodne, że nie odczuwamy potrzeby budowania nowego domu. Zresztą jeszcze kilka lat i dzieci będą miały własną koncepcję życia i własne potrzeby.
Czy któreś z dzieci interesuje się budownictwem?
Dziewczęta z pewnością nie pójdą w moje ślady, może ewentualnie architektura wchodzi w rachubę, a synowie jeszcze są za młodzi, by wiedzieli, co chcą robić w przyszłości. Najmłodszy ma duże uzdolnienia matematyczne. Został nawet laureatem w Międzynarodowych Mistrzostwach Gier Matematycznych i Logicznych w Paryżu. Ma indywidualny tok nauki z tego przedmiotu. Kim będzie chciał być w przyszłości – trudno przewidzieć. Teraz trzeba mu stworzyć jak najlepsze warunki do rozwijania zdolności, którymi został obdarzony.
Odpowiedzialna praca, rodzina, czy zostaje trochę czasu na własne zainteresowania pozazawodowe?
Nie ma go wiele, ale staram się nie marnować czasu na rzeczy mało wartościowe. Telewizora praktycznie nie włączamy. Uczestniczymy w życiu parafii. Wszyscy kochamy przyrodę (żona studiowała oceanografię), lubimy żeglowanie, głównie po jeziorach mazurskich, wyprawy kajakiem i wycieczki rowerowe. Zimą są narty i łyżwy. Nie wyjeżdżamy zbyt często poza granice kraju. Jest wiele pięknych miejsc nie tylko w kraju, ale i w najbliższej okolicy, do których jeszcze nie dotarliśmy. A ja ponadto bawię się w ASG, czyli gry militarne z użyciem repliki broni palnej i historyczne rekonstrukcje. W tym roku uczestniczyłem w 24-godzinnej grze ASG (50 facetów na 80 km², jedno trafienie eliminuje z zabawy), a także inscenizacji desantu aliantów D-Day na Helu. Mam świadomość, jak cenne i krótkie jest ludzkie życie i staram się wykorzystywać dany mi czas jak najlepiej we wszystkim, co robię.
Dziękuję za rozmowę i życzę spełniania się w życiu zawodowym i rodzinnym.