Dobre zmiany w budownictwie

21.09.2016

Od kilku lat branża budowlana straszliwie narzeka na „dyktat najniższej ceny” w przetargach publicznych.

Pamiętam, jak w 2011 r. na „roboczym” spotkaniu z premierem ówczesny prezes Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa Marek Michałowski mówił: Urzędnicy zamienili rynek zamówień publicznych w ring. Firma wykonawcza jest: bokserem ze związanymi rękami i nogami. Z takim łatwo się im walczy. To szaleństwo.

Dwa lata później ekspert Konfederacji Lewiatan Marek Kowalski tak komentował na łamach „Wyborczej” sytuację na rynku zamówień publicznych: Zamiast nowych autostrad mamy w Polsce drogi w katastrofalnym stanie, a zamiast konkurencyjności i rozwoju przedsiębiorczości – spektakularne upadłości i bankructwa firm budowlanych.

Dodam, że wówczas cena była jedynym kryterium oceny ofert aż w przeszło dziewięciu na dziesięć postępowań o zamówienie publiczne! M.in. wskutek skarg środowiska budowlanego, w październiku 2014 r. wprowadzona została do Prawa zamówień publicznych poprawka, która zobowiązała urzędników do stosowania więcej niż jednego kryterium oceny ofert (tylko w określonych przypadkach są z takiego obowiązku zwolnieni). Efekt? Urząd Zamówień Publicznych (UZP) informuje w sprawozdaniu za ubiegły rok, że już tylko w niespełna jednym na dziesięć przetargów o zwycięstwie decydowała wyłącznie cena, zaś w przetargach budowlanych zamawiający niemal zawsze brali pod uwagę także inne kryterium lub – dużo rzadziej – kryteria. UZP dodaje, że najczęściej „dodatkiem” do ceny jest termin realizacji zamówienia oraz gwarancja lub rękojmia.

Niestety, cieszyć się nie ma z czego, bo wciąż kluczowa jest waga poszczególnych kryteriów. W większości przetargów waga ceny jest miażdżąca, bo za najniższą można uzyskać ok. 95% możliwych punktów. Tak więc dyktat ceny obowiązuje nadal. Liczę jednak na to, że zmieni to ostatnia nowelizacja Prawa zamówień publicznych, która weszła w życie 28 lipca. Ma ona skłonić zamawiających do odważniejszego sięgania po kryteria, dzięki którym wybierane będą oferty najkorzystniejsze ekonomicznie, a nie najtańsze. Zamawiający powinni brać pod uwagę m.in. koszty ponoszone w trakcie życia produktu, czyli w przypadku budowli m.in. eksploatacji i remontów. Może się wtedy okazać, że warto więcej zapłacić za budowę, aby obniżyć koszty życia danego obiektu. Tym bardziej, że – jak się szacuje – eksploatacja i remonty stanowią 70-80% kosztów całego cyklu życia nieruchomości.

Pytanie, czy tego typu zalecenia zamawiający wezmą sobie do serca. W UZP zapewniają, że pomogą im w tym wzorcowe kryteria, które przygotuje urząd. Na wszelki wypadek w ustawie znalazł się zapis, że kryteria pozacenowe muszą mieć co najmniej 40% wagi.

Jeszcze inna dobra zmiana ma radykalnie ukrócić stosowanie tzw. umów śmieciowych w zamówieniach publicznych. Nie jestem pewien, czy w budownictwie to zjawisko przybrało tak niebotyczne rozmiary jak np. w branży ochroniarskiej, ale jest faktem, że oczekiwania cenowe zamawiających często są takie, że przetargu nie ma szans wygrać firma, która chciałaby legalnie zatrudnić pracowników. Obecne Prawo zamówień publicznych zobowiązuje wręcz zamawiających, by we wszystkich zleceniach spełniających warunki pracy na umowę wymagali od wykonawcy zatrudnienia pracowników na etat. I sądzę, że zamawiający będą wpisywać ten wymóg do specyfikacji przetargowych, bo choć ustawa nie przewiduje bezpośrednich sankcji, to niedostosowanie się do jej wymogów podpada m.in. pod naruszenie dyscypliny finansów publicznych. Ponadto firmy startujące w przetargach mogą wnieść odwołanie do Krajowej Izby Odwoławczej, gdy stwierdzą, że ten ustawowy wymóg jest pomijany. Bardzo chciałbym się mylić, ale obawiam się, że na poziomie podwykonawców wciąż będzie obowiązywała wolnoamerykanka.

 

Marek Wielgo

Gazeta Wyborcza

 

www.facebook.com

www.piib.org.pl

www.kreatorbudownictwaroku.pl

www.izbudujemy.pl

Kanał na YouTube

Profil linked.in